Od lat już wielu zima w Holandii w żaden sposób nie
przypomina tej z obrazów sprzed wieków. Odczucie przejmującego zimna wywołane
jest raczej przez wiatry znad Morza Północnego i bardzo dużą wilgotność niż
prze niskie temperatury. Te utrzymują się przez prawie cały sezon na poziomie
ok. 3 stopni. Opady? Raczej deszcz niż śnieg. Ale jeśli śnieg się pojawi – z reguły
ze 2 razy na rok – to chociaż wszystko wygląda pięknie przysypane białym puchem,
cały kraj wstrzymuje oddech. A właściwie bieg…
W tym roku mamy śnieg po raz drugi. Widoki przepiękne, bo to
jednak pewne urozmaicenie. Na dodatek śnieg trzyma się już trzeci dzień. To też
nieczęsto się zdarza. Jest mróz, więc i kanały zamarzają. Niestety, widoków na
dłuższe mrozy nie ma, więc raczej nici z jazdy na łyżwach w terenie. Szkoda, bo
to naprawdę jest atrakcja.
Trzeciego dnia panuje już względny spokój, chociaż wciąż
jeszcze pod wieloma domami stoją zasypane – czytaj: nieużywane – samochody. Za
to w dzień opadów – armagedon!
A więc jak to się robi w Holandii? Po pierwsze, zima rzadko
zaskakuje. Komunikaty o nadchodzącej śnieżycy (bez przesady) nadawano bez
przerwy przez 2 dni. A więc w krytycznym dniu kto tylko mógł… po prostu został
w domu. Tak, naprawdę, wszyscy, którym do pracy wystarczy odpalony komputer a w
palnie nie mieli żadnych ważnych spotkań, nie pojechali do pracy. Reszta
musiała podjąć poważną decyzję. Wyruszyć samochodem, oczywiście bez zimówek (mają
je tylko miłośnicy narciarstwa, którzy wybierają się do Niemiec czy Austrii),
ryzykując stanie w obłędnych korkach, czy też zdać się na transport publiczny.
Na autostradach - i drogach w ogóle - naprawdę jest
niewesoło. Kolizji bardzo wiele, często wcale nie spowodowanych brawurą, lecz nadmierną
ostrożnością. Kierowcy próbują jeździć ostrożnie, wlekąc się niemiłosiernie i
spowalniając innych, którzy najeżdżają im na zderzaki mimo jazdy z niewielką prędkością.
Służby nie nadążają z odśnieżaniem. Mam wrażenie, że najczęściej czekają aż
przestanie padać. Wcześniej i tak ciężko przejechać pługiem w korkach, a sól
wysypana zawczasu niestety nie wystarcza. W zeszłym roku zdarzyło mi się
podczas jedynej śnieżycy jechać 80 km mało uczęszczaną autostradą przez lasy.
Był późny wieczór i na trasie ani jednego pługa. Środkiem pomiędzy dwoma pasami
były jedyne wyjeżdżone przez tiry koleiny. Na każdym zjeździe przewrócona albo ześlizgnięta
ciężarówka. Prędkość, jaką udało mi się uzyskać to ok. 40 km/h.
W mieście tylko główne ulice są odśnieżane na bieżąco.
Osiedlowych w ogóle nikt nie rusza. Przed moim domem do tej pory nawet nie
posypali. Przecież w końcu się roztopi. Odśnieżarki i solarki koncentrują się na
ścieżkach rowerowych. Nie da się ukryć, że wypadków wśród rowerzystów w takie
dni jest najwięcej, więc to pewnie uzasadnione. W przeciwieństwie do samochodu
z jazdy rowerem nie można zrezygnować. Nie śmiejcie się, młodzież nie miałaby jak
dostać się do szkół bez jednośladów. Oczywiście szkoły zawsze można zamknąć. To
raczej nie zdarza się często, ale w przypadku śnieżycy albo szklanki dzieciaki
są wysyłane do domu szybciej. Żeby zdążyły zanim nastąpi katastrofa.
Tym razem katastrofa ma postać od 2 do 5 cm śniegu. We wtorkowy
wieczór korki na autostradach miały w sumie ponad 2200 km długości. A i tak
chwalono się, że wypadków znacznie mniej niż zwykle w takich dniach. Czyli
jednak wybór transportu publicznego jest rozsądniejszy? No, niekoniecznie. W
Holandii nawet najmniejsze opady śniegu powodują paraliż kolei. W sumie nie do
końca rozumiem, dlaczego. Tory aż tak zasypane być nie mogą, mrozu aż takiego nie
ma, żeby zamarzły druty i inne urządzenia. A jednak. Nie muszę mówić, że na
problem śniegu nakłada się bardzo duża gęstość sieci i częstotliwość kursowanie
pociągów. Tak naprawdę mały problem w okolicach Utrechtu czy Amsterdamu może
spowodować zastój w całym kraju. I tym razem też tak było.
Osobne atrakcje mają klienci linii lotniczych. Na Schiphol
śnieżyca może oznaczać odwołanie nawet ponad 1000 lotów. W zeszłym roku moja
córka przypatrywała się temu osobiście. Podczas gdy wszystkie hotele wokół
lotniska były już zapełnione a w hali odlotów rozstawiono tysiące leżaków,
siedziała przez 3 godziny w już odprawionym samolocie, który bezskutecznie
próbowano odlodzić. Tymczasem po płycie goniły w kółko odśnieżarki (nota bene czytałam
kiedyś, że jest ich tu mniej niż w Gdańsku), równie bezskutecznie próbując
wyczyścić pas startowy. Cała akcja odlotu – ograniczona zresztą wyłącznie do
lotów międzykontynentalnych – trwała ok. 5 nerwowych godzin.
Tym razem Schiphol chwali się, że dali radę.
Bilans wtorku: odwołane dziesiątki pociągów, opóźnione
tramwaje w Amsterdamie, zamknięte lotnisko Rotterdam-Haga, korki 2278 km (18%
długości dróg) wg ANWB (liczone przez Rijkswaterstaat – tylko ponad 500 km).
Śnieg może powodować trochę utrudnień, ale faktycznie można byłoby to lepiej zorganizować, aby było bezpieczniej i żeby opady tak nie paraliżowały miast :-)
OdpowiedzUsuńSpecjalista or ryzyka na kolei powiedział mi, że tutejsze rozjazdy i same pociągi są nieprzystosowane do śniegu. Podobno takie odporne są sporo droższe, więc NS oszczędza.
UsuńKiedy spodziewają się opadów, wprowadzają rozkład zastępczy, który polega na wykasowaniu części połączeń i puszczaniu pociągów na krótszych trasach. Bo wtedy jest mniejszy bałagan, jeśli podczas kursu będzie awaria.
Z odśnieżarkami a sama historia pewnie. Tu wszystko się rozważa ekonomicznie... :)
W Eindhoven cieszyliśmy się śniegiem aż przez 5 dni :) ale i tak cieszyło chociaż te 5 dni.
OdpowiedzUsuńOsobiście bardzo bawiło mnie rozprawianie w pracy o pogodzie następnego dnia i faktycznie - większość osób pracowała z domu. Tak naprawdę był to normalny śnieg :) Ja standardowo - wybrałam się tego dnia rowerem.
w końcu jest ciepło fajnie jest sobie tylko popatrzeć na zdjęcia zimowe ale wolę ciepłe dni i wygrzewać się na plaży :)
OdpowiedzUsuńW te upalne dni trochę brakuje takich dni jak na zdjęciu chociaż przez taką nagłą zmianę można by dostać hipotermii.
OdpowiedzUsuń