10 września 2014

Szwajcaria Saksońska na początek lata - cz. 1

Chociaż zrobiła się już prawie połowa września, dopiero teraz ochłonęłam po wakacjach i postanowiłam trochę wrażeń opisać.

Co roku jadąc na wakacje do Polski szukamy ciekawych miejsc do obejrzenia po drodze. Niekiedy do tego "po drodze" musimy dojechać nawet kilkaset kilometrów. Tak było i tym razem. Wybraliśmy się do Szwajcarii Saksońskiej, regionu popularnego turystycznie od lat, a ostatnio mocno promowanego i w Polsce. Popularność oczywiście utrudnia spokojne zwiedzanie, ale i tak byliśmy z wyprawy bardzo zadowoleni.


Szwajcaria Saksońska jest położona pomiędzy Dreznem a granicą z Czechami - zresztą tuż za granicą leży siostrzana Szwajcaria Czeska, podobno jeszcze ciekawsza - tam niestety tym razem nie dotarliśmy. Ta niezwykła kraina pełna jest malowniczych krajobrazów, które powstały dzięki rzece Łabie przedzierającej się przez piaskowcowe Góry Połabskie. Woda wyrzeźbiła nietypowe kształty, które od ponad 2 wieków zachwycają turystów. 


Szwajcaria Saksońska znajduje się na trasie bardzo wielu wycieczek, które przemierzają region "zaliczając" w ciągu jednego  lub dwóch dni "obowiązkowe" punkty Bastei, Königstein, Hohstein, Bad Schandau. Większość turystów indywidualnych też pojawia się na bardzo krótko. A warto zdecydowanie zatrzymać się tu na dłużej i poświęcić trochę czasu na spokojne wędrowanie i delektowanie się widokami. Z dala od głównego szlaku zdarzają się miejsca bardziej urokliwe i przede wszystkim nieco mniej oblegane. 


Naszą wyprawę zaplanowaliśmy na  3 dni, chociaż z góry wiedzieliśmy, że to za mało, żeby się nasycić. Jak zwykle trochę zaplanowaliśmy, a trochę improwizowaliśmy. Podróżując z dziećmi zaczęliśmy oczywiście od rezerwacji hotelu. Podobno można do Szwajcarii Saksońskiej jechać spokojnie bez zaklepanych noclegów. Muszę powiedzieć, że trochę w to wątpię, przynajmniej jeśli chodzi o szczyt sezonu letniego. Wszędzie tłumy i na większości pensjonatów i domów oferujących bb zamiast tablic "Zimmer frei" wisiały dumnie napisy "besetzt". Szukając z kilkutygodniowym wyprzedzeniem przez portale typu booking.com i trivago miałam spore kłopoty ze znalezieniem miejsc w okolicy. Dlatego zarezerwowałam noclegi w Dreźnie - wyszło komfortowo, taniej, odległość ok. 25 km i jeszcze mogliśmy zwiedzić miasto. Myślę, że to dobre rozwiązanie.


Wycieczkę rozpoczęliśmy od Pirny. To niewielkie miasto powiatowe położone nad Łabą kilkanaście kilometrów na południowy wschód od Drezna. Chociaż nosi jeszcze ślady DDR-owskiej przeszłości, jest ładnie odnowione i ma piękną romantyczną starówkę. Robi ona naprawdę miłe wrażenie - typowe stare niemieckie miasto, którego czasy świetności przypadały na XVI-XVII wiek. Warto zatrzymać się na 2 godzinki, przejść wąskimi uliczkami, przy których stoją zadbane kamieniczki. Odwiedziliśmy ewangelickiego kościoła Św. Marii, który ma zaskakująco ozdobne wnętrze. Na rynku możemy podziwialiśmy stary ratusz. W jednej z licznych knajpek wypiłam najbardziej profesjonalną kawę w czasie tej wycieczki, w innej z kolei zjedliśmy innego dnia bardzo smaczną kolację, złożoną z regionalnych saksońskich dań mięsnych. Miasto na tyle się nam spodobało - nie tylko ze względu na swoją urodę, ale też zdecydowanie nie-wschodnioniemiecki luz mieszkańców (odbyliśmy nawet zabawną rozmowę z miejscowym policjantem) - że powróciliśmy do niego w następnych dniach.














Z Pirny pojechaliśmy dalej w kierunku Königstein, niezwykle popularnej wielkiej twierdzy na lewym brzegu Łaby. Ale zanim zwiedziliśmy Königstein, postanowiliśmy zachęcić dzieciaki do dalszych wędrówek pokazując im skalny labirynt. Jest to niewielka formacja skalna, która została przez naturę tak stworzona, że idealnie nadawała się do urządzenia w niej swoistego "placu zabaw". Wielkie kamienie, platformy, tarasiki i wąziutkie tunele tworzą naturalny labirynt, w którym oznaczono trasę prowadzącą przez najciekawsze przejścia. Miejsce to nie jest popularne, może dlatego, że nie bardzo promowane (informacje o nim można znaleźć właściwie tylko na stronie regionalnego biura turystyki po niemiecku i holendersku - Felsenlabyrinth). Dlatego niełatwo tam trafić. Z drogi B172 Pirna-Bad Schandau trzeba skręcić w prawo w S169 w kierunku Rosenthal-Bielatal, za wsią Kirchberg jest oznaczony odpowiednio leśny parking po lewej stronie. Stamtąd leśną drogą idziemy do labiryntu odległego o ok. 500 metrów, położonego w pięknym lesie. Przewodnik poleca labirynt dla dzieci od lat 4. Ja mam pewne wątpliwości - nawet ośmiolatki mogą mieć pewne trudności z przejściem przez niektóre tunele i odczuwać strach. Ale zabawa była przednia - polecam!


















Königstein to jedna z największych twierdz Europy. Rozbudowywana i przebudowywana od XIII wieku pozostała nigdy niezdobytą. Jest jednym z "obowiązkowych" punktów wycieczek po Szwajcarii Saksońskiej - mnie do końca nie przekonuje, imponująca jest tylko jej wielkość. Do twierdzy nie można dojechać - samochód trzeba pozostawić na zadaszonym parkingu poniżej wzgórza i przejść się po stoku. Dla bardziej leniwych jest winda oddalona o kilka minut drogi pieszo od parkingu, ale przejażdżka do tanich nie należy. W obrębie warowni znajduje się wiele budynków z różnych okresów; większość z nich można zwiedzać. Oprócz stałych ekspozycji są też wystawy czasowe. Najpiękniejszym obiektem jest Friedrichsburg, barokowy pawilon z pięknym widokiem i "stoliczkiem nakryj-się", ale ciekawe są też niektóre budynki wojskowe. Jedną z głównych atrakcji jest wyjątkowo głęboka zamkowa studnia. Wszystko raczej dla lubiących muzea, ale widoki na zakola Łaby i malownicze formacje skalne wynagradzają długotrwałe zwiedzanie i wygórowaną cenę. Leżące poniżej miasteczko Königstein można sobie darować, jest w nim kilka kawiarni i fastfoodów, ale już o porządny obiad niełatwo. Udało nam się wprawdzie znaleźć restaurację serwującą kuchnię saksońską, ale jej największą zaletą była luźna atmosfera; klimat przypominał wczesne lata 90., a i jedzenie mogłoby być lepsze.







Na końcu pętli po Szwajcarii Saksońskiej leży urocze miasteczko Bad Schandau, będące główną bazą wypadową regionu ze względu na mnogość kwater. Największą atrakcją jest staroświecki tramwaj  Kirnitzschtalbahn, który za niebagatelną opłatą wozi turystów nie po mieście, lecz po lesie. Trasa biegnie przez tereny parku narodowego Saksonii Szwajcarskiej do końcowego przystanku przy niewielkim wodospadzie. Niestety tą przejażdżką byliśmy nieco rozczarowani. Tramwaje są rzeczywiście zabytkowe, w związku z czym niemiłosiernie skrzypią i zgrzytają, co dość skutecznie zmniejsza przyjemność. Poza tym nie ma szans na zbyt wiele widoków, bo tory biegną w głębokim parowie wzdłuż drogi, która nie jest może mocno zatłoczona, ale jednak ruchliwa.





Dzień pełen wrażeń. Z niewielkim bólem głowy spowodowanym upałem i zgrzytaniem tramwaju powróciliśmy do Drezna.


cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...