27 stycznia 2016

Szkoła średnia w Holandii - co wiemy po pierwszych miesiącach?

Przełom roku to najlepsza pora na wszelkie podsumowania. Dlatego postanowiłam się z Wami podzielić wrażeniami dotyczącymi szkoły średniej po pierwszym półroczu Misi w tym przybytku. W końcu tak długo zanudzałam Was dywagacjami na temat negocjacji z nauczycielami podstawówki i rozważań dotyczących wyboru nowej szkoły (między innymi tu), że byłoby nie w porządku pozostawić tę historię bez zakończenia.

źródło

Najkrócej mówiąc: szkoła spełniła nasze oczekiwania. Nawet ze sporym naddatkiem. Zwłaszcza oczekiwania Misi co do ilości pracy! Atmosfera jest przyjemna, koledzy ok, nauczyciele w większości w porządku. Najbardziej zaskakuje ogrom wysiłku, który trzeba włożyć w naukę. Często słyszy się peany na temat niewiarygodnie wysokiego poziomu nauczania w polskich szkołach i dokładnie przeciwnej sytuacji wszędzie indziej, ze szczególnym uwzględnieniem Holandii. Muszę powiedzieć, że im dłużej trwa mój kontakt ze szkołą w Holandii, zwłaszcza średnią, tym większe robię oczy słysząc tę opinię. W szkole Misi wcale nie jest łatwo. Chociaż oczywiście na czym innym polega trudność. Jak więc wygląda nauka?


Po pierwsze, zajęć jest bardzo dużo. 35 godzin w tygodniu, więc poza jednym dniem Misia wraca o 16:30. Przerwa co 2 godziny. Większość czasu jest przeznaczona na pracę własną, indywidualną, w parach lub grupach. Nauczyciele wtrącają się rzadko. Raz na jakiś czas przeprowadzają coś w rodzaju wykładu, najlepiej w audytorium. Jest to wstęp do nowego tematu, wprowadzenie najważniejszych pojęć. Dalej na własną rękę. Uczniowie pracują wielkich open space'ach przy swoich kompach a nauczyciel jest po to, żeby odpowiedzieć na pytania i wyjaśnić niejasności. Czyli ma rozwiązywać problemy. Dzięki takiemu podejściu nauka w tej szkole jest wysoce zindywidualizowana - kto ma problem z jakimś przedmiotem może liczyć na pomoc w wersji jeden na jeden. Dzieciaki z różnymi deficytami (ADHD, spektrum autyzmu itp.) mają specjalną opiekę i miejsce do wyciszenia.


źródło


Holenderski - bez lektur obowiązkowych. W pierwszej klasie do przeczytania i zrecenzowania 4 książki. Dowolnie wybrane, ale wszystkie dotyczące pewnego wspólnego problemu. Oprócz tych recenzji właściwie niczego się nie pisze. To spora strata, moim zdaniem. Czas w trakcie lekcji przeznaczony jest głównie na rozwijanie słownictwa. 

Matematyka raczej standardowa. Krótka instrukcja i olbrzymia liczba zadań. W końcu podręcznik jest po to, żeby go w całości wykorzystać.

Języki obce - od razu 3: angielski, niemiecki i francuski. I od razu na głęboką wodę. Już podręczniki mnie zszokowały: początek pierwszej części i od razu długie teksty. Żadnego ćwiczenia tygodniami podstawowych zwrotów. Tu zasada nieuczenia się na pamięć nie obowiązuje. Słówek do wykucia ogrom. I rzeczywiście: już po pierwszym tygodniu Misia musiała się wykazać pierwszą przeprowadzoną po francusku rozmową. I to przed native speakerem - takiego nauczyciela ma na godzinę w tygodniu każda klasa z każdego języka. A człowiek się zastanawia skąd się bierze tak dobra znajomość języków obcych u Holendrów. 


Wszystkie pozostałe przedmioty poza sportem, rysunkiem i muzyką zebrane są w dwa bloki: MNT (mens-natuur-technik, czyli człowiek-przyroda-technika) oraz MMC (mens-maatschappij-cultuur, czyli człowiek-społeczeństwo-kultura). Materiał podzielony jest tematycznie. Są więc bloki takie jak: życie, energia, porządek, powiązania. W każdym z nich po trochu z każdego przedmiotu. Powiązania to i łańcuch pokarmowy i wiązania chemiczne i komunikacja (działanie sieci komórkowych, budowa telefonu, relacje międzyludzkie, organizacja społeczeństwa). Porządek to prawo, zasady ruchu drogowego, chronologia, kartografia, planowanie pracy, budżet, różne alfabety i rodzaje cyfr. I tak dalej. Uczyć się o wiele łatwiej, gdy człowiek widzi, jak różne aspekty życia i dziedziny wiedzy są ze sobą powiązane. A przy tym większość zdobytej wiedzy ma bezpośrednie zastosowanie praktyczne. I jeszcze na dodatek większość materiału bardzo ciekawa. Zadania są różne. W ramach MNT np. jest sporo doświadczeń w laboratorium. Co ciekawe, przed każdymi takimi zajęciami wejściówka z zasad bhp obowiązujących podczas danego eksperymentu i z przygotowania teoretycznego. Kto nie zda, nie wchodzi, czyli ma laboratorium w plecy. W wielu przypadkach efekty pracy trzeba zaprezentować w wersji multimedialnej. Można zrobić film, fotoreportaż, prezentację. Na koniec każdego bloku do napisania praca. Z grubsza wyglądać ma jak praca licencjacka w Polsce. Kilkanaście stron, temat do wyboru spośród kilku o różnym stopniu trudności, materiały źródłowe niby dostarczone, ale poprzestanie na nich kończy się oceną dostateczną. Tematy filozoficzno-praktyczne. Przykłady? Temat życie: łatwe to wpływ promieniowania ultrafioletowego na człowieka i zwierzęta, trudniejsze czy jest możliwe życie bez światła słonecznego. Temat powiązania: łatwe - komunikacja a Biblia, średnio trudne - szyfry i Enigma, trudne - sztuka jako forma komunikacji. Na dobrą ocenę trzeba się ostro napracować. Najlepiej podeprzeć się własnymi przykładami i koniecznie sformułować i udowodnić swoją opinię. Inaczej praca co najwyżej dostateczna. No i jeszcze trzeba zadbać o formę, musi przypominać pracę naukową. 

Co Wam to przypomina? Tak, dokładnie. Studia na dobrej uczelni. Na przyszłość - wspaniały kapitał, który na pewno zaprocentuje w życiu zawodowym. Ale dla 12-latków trudny orzech do zgryzienia! W tym wieku tak duża dawka samodzielności może być zabójcza. Już widzę, że dzieciaki często robią zadania po łebkach, bo zwyczajnie nie rozumieją materiału, aż na tyle, że nie są w stanie poprosić o pomoc nauczyciela, bo najzwyczajniej w świecie nie wiedzą, czego nie rozumieją. 

Najtrudniejszy okres przystosowawczy już za nami - Misia przeszła go z powodzeniem, choć nie bez trudu. Ale przed nią jeszcze wiele pracy...

18 stycznia 2016

A jednak zima...

Zimę już spisaliśmy na straty. Niepotrzebnie. Od wczoraj otacza nas wspaniała zimowa aura. Nie jest to prawdziwa śnieżna zima jak to drzewiej bywało - śnieg padał przez jakieś dwie godziny i znikał zanim jeszcze osiągnął ziemię. Ale za to mróz przy bezchmurnym niebie - marzenie fotografa. Więc kiedy przez okno zobaczyłam zamarzającą wodę w naszym kanale, nie mogłam się oprzeć chęci krótkiego spaceru po okolicy. Szron na trawach i trzcinach wprawdzie już się topi w słońcu, ale kanały zaczynają zamarzać. Na jazdę na łyżwach raczej nie mamy szansy. Nawet jeśli zgodnie z prognozą mróz utrzyma się do końca tygodnia, temperatura jest zbyt wysoka, żeby lód stał się odpowiednio gruby. Żeby naprawdę można było jeździć potrzeba ok. 30 cm lodu, czyli mrozu co najmniej -5 stopni przez cały tydzień. A więc nic... Pozostaje tylko podziwiać przyrodę.














Słońce coraz wyżej, na lodzie "wygrzewają się" ptaki. 



 Tylko wstać potem trudno i nogi się jakoś plączą. 








A jeszcze trudniej wystartować.




Dlatego niektórzy szukają raczej przerębli.



A ja takich widoków jak z obrazów dawnych mistrzów, które przypominają, że Holandia też może być piękna.













13 stycznia 2016

Boerenkool - nowoczesny superfood czy staroświecka chłopska kapusta?

Mój blog istnieje już prawie 3 lata, a tylko kilka razy pojawiły się tematy kuchenne. Swoisty paradoks, bo po pierwsze kocham dobrze jeść, a po drugie od zawsze uwielbiam gotować. Niestety, o kuchni holenderskiej nie bardzo jest co pisać. W przeciwieństwie do wielu innych kuchni narodowych jest ona bardzo prosta i uboga. Przynajmniej ta właściwa - tradycyjna kuchnia niderlandzka. Podobnie jak kuchnie innych krajów północnej Europy opierała się na warzywach, najczęściej gotowanych. Z niewielkim dodatkiem ryb, mięsa wołowego i oczywiście nabiału. Nowoczesna kuchnia to w dużym stopniu wpływy kolonialne plus trendy globalne. O swoim rozczarowaniu holenderską kuchnią napisałam na samym początku w poście o jakże znaczącym tytule: "Kip saté, czyli holenderska kuchnia".

Jakie były tradycyjne holenderskie potrawy? Tanie, proste w przygotowaniu, mało wykwintne. Zwykle jednogarnkowe. Może być zupa, na przykład grochówka (erwntensoep). Ale najlepszym przykładem jest tzw. stamppot, czyli w (moim) wolnym łumaczeniu tłuczonka. To ziemniaki ugotowane razem z warzywami, a następnie utłuczone tłuczkiem. Przyprawione wyłącznie solą i pieprzem. Dziś niezbyt często gotowane - to raczej kuchnia babcina. Ale gdy nadchodzi zima, brzuchy domagają się czegoś bardziej treściwego niż lekkie pasty i nasi-goreng. Wtedy rozpoczyna się pora stamppotu. Najbardziej popularny jest ten z jarmużu.




Jarmuż jest od kilku lat bardzo trendy wśród eko-Europejczyków. Pełen minerałów (żelazo, wapń, magnez, cynk), witamin (A, C, K) i błonnika robi zawrotną karierę jako superfood. W Holandii to nic nowego. Już sama nazwa boerenkool, czyli chłopska kapusta, wskazuje na jego rodowód. Boerenkool od wieków pomagał Holendrom przetrwać przenikliwe chłody zimowych miesięcy. Chociaż jest smaczny przez cały okres hodowli, mróz podobno znacząco polepsza jego smak, ponieważ pod jego wpływem skrobia rozkłada się do prostych cukrów, co likwiduje goryczkę.

Bez boerekool stamppot nie ma zimowych imprez. W końcu jeśli już trzeba nakarmić większą grupę ludzi (czego jak wiadomo Holandrzy unikają!), to najlepiej zrobić to tanio i się nie narobić. Sprawdźcie sami, jak jest najbardziej holenderska z holenderskich potraw. Oto tradycyjny przepis na boerenkool stamppot - dumę niderlandzkiej kuchni:

1kg ziemniaków (najlepiej takich, które rozgotowują się)
400 g jarmużu (to moja modyfikacja, w oryginalnym przepisie 600, ale wtedy smak ziemniaków zupełnie znika)
500 g kiełbasy wędzonej 
25 g masła
1 łyżka octu
sól, pieprz

Ziemniaki obrać, umyć i pokroić na niewielkie kawałki. Jarmuż drobno posiekać i włożyć do dużego garnka. Przykryć ziemniakami (to już kwestia indywidualna, w niektórych przepisach jest odwrotnie). Wlać tyle wody, żeby całość była przykryta, zagotować i gotować pod przykryciem przez 10 minut. Następnie dołożyć kiełbasę w całości i gotować kolejne 15 minut albo i dłużej (do miękkości). Kiełbasę wyjąć, odlać wodę do innego naczynia, utłuc ziemniaki i jarmuż. Dobrze wymieszać, doprawić solą, świeżo zmielonym pieprzem i octem, gotować kilkanaście minut na małym ogniu dolewając w razie potrzeby odlanej wcześniej wody. Podawać z pokrojoną w plasterki kiełbasą. 












Muszę powiedzieć, że wielką amatorką jarmużu w tym wydaniu nie jestem. Podobnie jak stamppotu w ogóle. Na szczęście są inne możliwości. W Holandii jarmuż jest silnie promowany jako duma narodowa. Akcja promocyjna jest prowadzona pod fajnym hasłem "Boerenkool - very kool". Obejrzyjcie tę reklamę - bardzo mi się podoba. 




Zdecydowanie bardziej pociąga mnie jarmuż jako składnik kuchni nowoczesnej. Sałatki i smoothies - oto jego najlepsze zastosowanie. Do smoothie dodaję po garści. Podobnie jak szpinak, w małej ilości nie wpływa mocno na smak, a powoduje zmianę koloru na intensywnie zielony no i oczywiście dostarcza mnóstwa zdrowych składników - coś dla dzieciaków-niejadków. Wrzucam też chętnie do sałaty. najlepiej w połączeniu z innymi liśćmi (np. rukolą). Najlepiej sprawdza się tzw. baby boerenkool, czyli jarmuż młody, ale i zwykły można używać wcierając w niego oliwę, żeby zmiękł. Oto mój przepis na prostą sałatę z owocami:

2 garście posiekanego jarmużu 
1 garść sałaty (np. rukola)
1/2 jabłka pokrojonego w dużą kostkę
garść suszonych żurawin
garść pestek słonecznika albo piniowych
garść orzechów włoskich albo pekanowych
2 łyżki oleju z orzechów włoskich (albo innego)




Uwielbiam!








7 stycznia 2016

Palenie choinek

Wczoraj ostatecznie zakończył się czas Bożego Narodzenia w Holandii. Ale nie mam wcale na myśli święta Trzech Króli, które nie jest tu obchodzone, lecz kerstbomenverbranding, czyli palenie choinek. Wielka gratka dla piromanów i żniwa dla dzieciaków z niskim kieszonkowym.


Jak pokazują te zdjęcia zwyczaj ma co najmniej kilkadziesiąt lat. Kiedyś palono z większym rozmachem na rynku albo kameralnie bezpośrednio przed domami. Dziś akcja ma charakter zorganizowany z zachowaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa.



Haarlem, początek lat pięćdziesiątych (źródło)
Rotterdam 1964  (źródło)


Każdego roku w środę (przynajmniej u nas) w okolicach 6.01. odbywa się zbiórka choinek. Pożyteczny zwyczaj, chociaż moim skromnym zdaniem można by o parę dni termin przesunąć. Choinek nie zbierają śmieciarze. Trzeba to zrobić samemu. Samemu zatargać choinkę na miejsce zbiórki. W nagrodę - 50 centów. Kto jest za leniwy, zostawia po prostu przy śmietnikach. Zawsze ktoś ją przejmie. Nasi sąsiedzi wyrzucają - w poniedziałek sprzed kontenerów zniknęły wszystkie. Dzieciaki urządziły "polowanie na choinki". Taka tradycja (kerstbomenjacht). Zawsze lepiej zarobić więcej. Przy okazji z ulic zniknęły wszystkie śmieci po fajerwerkach - a było tego sporo: nie każdy zbiera swoje, a z dymem idzie kilkadziesiąt milionów euro. Za torbę śmieci też dają 50 centów. Wiec dziś ulice wylizane. Wczoraj po południu wszystko odstawiono na miejsce zbiórki.



Kulminacją było wielkie ognisko. Jak co roku wrzucono do niego wszystkie choinki z całego miasta. Nie jest ich wprawdzie aż tyle, ile by się mogło wydawać, bo z niewiadomych dla mnie względów Holendrzy - miłośnicy naturalnych dekoracji - choinki mają najczęściej sztuczne. Ale mimo wszystko ognisko było zacne. I pięknie iskrzyło, zwłaszcza kiedy dorzucono do niego resztki fajerwerków. 



Skąd się wzięła ta tradycja - nie wiem. Czy z zamiłowania do porządku i niechęci pracowników komunalnych do dodatkowych obowiązków? Czy ma jakieś głębsze dno? Według wikipedii można ją wywieść jeszcze z czasów przedchrześcijańskich, a więc z germańskich rytuałów związanych z przesileniem zimowym. Może i coś w tym jest. To takie symboliczne spalenie szczątków Starego Roku i wejście w świetlany Nowy Rok. Jednym słowem katharsis, oczyszczenie przez ogień. A jeśli nie będziemy tak mocno psychologizować, po prostu frajda dla wszystkich piromanów, czyli dzieciaków, strażaków i w ogóle większości facetów. Którzy przybyli tłumnie na tę imprezę. Nie byłam, więc trudno mi ocenić, jak tłumnie. Gazeta mówi o kilkuset osobach. Wyszła z tego - mimo deszczu - fajna impreza, z ciepłymi napojami i jeszcze cieplejszą atmosferą. Zdjęcia też całkiem przyjemne - autorem jest mój mąż. 
















4 stycznia 2016

Holenderskie słowo roku 2015

Rok 2015 przeminął. Nie był to rok spokojny, zdarzyło się wiele. Tak wiele, że nawet Holendrzy zaczęli spoglądać dalej niż czubki własnych nosów. Kryzys migracyjny, zmiany polityczne w Europie, afery w biznesie i polityce, coraz trudniejsze warunki pracy, kryzys sytemu zabezpieczeń społecznych - to wszystko miało wpływ na nasze życie. A w konsekwencji na szybko ewoluujący język holenderski. Stąd, jak co roku, długa lista nowych słów, które pojawiły się w tym roku. I prawdopodobnie niektóre z nich zagoszczą w nim na dłużej. Jak zwykle sporo anglicyzmów (Holendrzy wyjątkowo chętnie poddają się globalizacji w tym zakresie), ale i słów czysto holenderskich. Język ten, podobnie jak niemiecki, ma spore możliwości wprowadzania nowych terminów, ponieważ słowa można składać z dwóch, trzech, a nawet więcej wyrazów. Jak co roku wydawnictwo Van Dale, specjalizujące się w słownikach, przeprowadziło głosowanie na Słowo Roku. Zobaczmy, co z tego wyszło. Moim zdaniem całkiem niezłe podsumowanie roku.


źródło


Na liście wyrazów nominowanych w kategorii ogólnej znalazły się:

  1. aardbevingskamer - sąd zajmujący się wyłącznie sprawami dotyczącymi szkód powstałych w wyniku trzęsień ziemi. Taka instytucja działa w Groningen, gdzie zapadający się grunt doprowadza do bardzo licznych uszkodzeń budynków.
  2. cyberkalifaat - dżihadystyczna organizacja hakerska
  3. jihadgala - event z udziałem radyklanego islamskiego duchownego/przywódcy
  4. nepfractie - frakcja podróbkowa, a może podróbka frakcji? Chodzi o frakcje parlamentarne, które tylko udają demokratyczne poglądy i działanie. Ciekawe, czy dałoby się jakoś to słowo przerobić na polski - przydało by się. 
  5. selfiedode - ofiara własnych zapędów w robieniu selfików.
  6. vluchtelingenhek - płot przeciw uchodźcom
  7. welkomstwinkel - sklep powitalny. I znowu uchodźcy: miejsce, gdzie rozdaje się azylantom zebrane od darczyńców  artykuły pierwszej potrzeby. 
Do pierwszej trójki załapało się francuskie "Je suis …", którego popularności w roku 2015 nie trzeba tłumaczyć. Na drugim miejscu poortjesspringer - bramkowy skakacz. Chodzi o gapowiczów kolejowych. Na największych dworcach rozpoczęto niedawno montaż bramek, przez które trzeba przejść machając kartą chipową. Gapowicze przeskakują przez nie - proceder znany od wielu lat tam, gdzie bramki były "od zawsze". W Holandii zjawisko zupełnie nowe. 

źródło



Bezapelacyjnym zwycięzcą (48% głosów) okazało się trudne do wymówienia dla obcokrajowców dziwaczne holendersko-angielskie słowo sjoemelsoftware i to ono jest Słowem Roku 2015. Odnosi się do afery volkswagena  i oznacza w wolnym tłumaczeniu oszukańcze oprogramowanie, czyli software, który zmienia wyniki testów. Czy ma szansę przetrwać w słowniku przeciętnego Holendra? Jeśli okaże się, że nie tylko Das Auto w rzeczywistości jest inne od naszych wyobrażeń o nim, to na pewno.

W poszczególnych kategoriach na zwycięskich miejscach znalazło się jeszcze kilka bardzo ciekawych słów. Politykę zdominowały sprawy uchodźców i holenderskiej afery parlamentarnej. Na pierwszym miejscu w tej kategorii wylądował dość dziwnie brzmiący imiesłów uitgetolereerd, oznaczający coś w rodzaju "już nie tolerowany". Czołówka kategorii ekonomia to 3 ciekawe słowa: Knutselcontract pochodzi od czasownika knutselen określającego wszelkie dziecięce prace ręczne. Termin ten oznacza "nowoczesne" umowy, łączące zatrudnienie stałe z elastycznym, czyli pół-śmieciówkę. Uberisering to z kolei odniesienie do serwisu uber, które jest językową odpowiedzią na tendencję do zastępowania usług profesjonalnych przez świadczone "amatorsko" za mniejsze pieniądze. Wreszcie agreekment to gra angielskich słówek agreement i greek, czyli umowa zawarta pomiędzy UE a Grecją. W sporcie mamy (znów anglicyzm!) fitspiration - inspirację do bycia fit  czerpaną z postawy różnej maści wiecznie młodych, pięknych i bogatych.

Dla mnie jak zwykle najciekawsze są słowa z kategorii lifestyle oraz żargon młodzieżowy, które najlepiej oddają przemiany społeczne mijającego roku. Scheurjurk, czyli popruta (dziurawa) sukienka, to sukienka z dekoltem do pępka, którego brzegi imitują wycinankę wykonaną ręką dziecka. Taką założyła reprezentantka Holandii Trijntje Oosterhuis na festiwal eurowizji. 

źródło

Gezelligheidsgeneratie to mój osobisty faworyt. Mam wrażenie, że świetnie oddaje ducha pokolenia lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, dziś pięćdziesięcio- i czterdziestolatków, żyjących w spokoju, zasobności, mających czas i pieniądze na miłe spędzanie czasu. Gezellig to naprawdę jedno z najczęściej używanych słów w moim pokoleniu. Oby nam to zostało! W słowniku codziennym na pewno ostanie się też zwycięzca w kategorii lifestyle: appnek - to o coraz częstszych dolegliwościach kręgosłupa szyjnego (nek) zgłaszanych przez nałogowych użytkowników smartfonów i tabletów. Podobno plaga, zwłaszcza wśród nastolatków. A propos nastolatki. W ich slangu pojawiły się m.in. tinderellasyndroom, smexy i dronie. 

Dronie - dość oczywisty opis fotki wykonanej za pomocą drona. Czekam z niecierpliwością, kiedy uda mi się takie zrobić. Szkoda, że w Islandii sprzętu nie było... 

źródło

Tinderellasyndroom - zabawna gra słów Cinderella, z angielskiego Kopciuszek, i tinder, popularna aplikacja do flirtowania. Oznacza osobę tak uzależnioną od flirtowania w sieci, że w realu nie radzi sobie z tą sferą życia w ogóle. Prawdopodobnie przyszłość naszych dzieci.

źródło

Smexy - znów anglicyzm! Smart + sexy, czyli współczesny ideał dziewczyny. Krótko i zwięźle. Generalnie nic się nie zmieniło. Życiem młodzieży wciąż rządzi instynkt przetrwania gatunku. 

Jak się Wam podobają nowe holenderskie słowa? Ja chętnie bym się dowiedziała, jakie królowały w zeszłym roku w innych krajach. Muszę powiedzieć, że w czasie świątecznego pobytu w Polsce nie wyczaiłam żadnych. Raczej hasła związane z aktualną sytuacją polityczną. Niektóre są świetne i zapewne już na zawsze pozostaną w języku. W moim na pewno - w końcu jestem Polką najgorszego sortu, z genem zdrady narodowej.

Na koniec tego nieco opóźnionego posta dotyczącego poprzedniego roku (najprawdopodobniej powinnam zrobić noworoczne postanowienie, że będę publikować posty w odpowiednim czasie!) życzę wszystkim dobrego, owocnego i zdrowego roku 2016. Oby przyniósł nam więcej pozytywnych niż negatywnych niespodzianek!







Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...