27 października 2014

Bez czego Holender doskonale daje sobie radę

Ostatnie dwa posty poświęciłam niezbędnikom Holendra. Ale oczywiście każdy kij ma dwa końce. Są więc i takie rzeczy, bez których Holendrzy świetnie dają sobie radę. I o tych właśnie dzisiaj:

1. Parasol


źródło
To pewnie dla wielu osób niespodzianka. Bo przecież w Holandii ciągle pada. No i może właśnie dlatego Holendrzy nie są zbyt przywiązani do parasoli. To znaczy mają ich wiele, ale niekoniecznie używają codziennie. Do deszczu się po prostu przyzwyczaili. Parasoli używa się wtedy, gdy leje jak z cebra. Ale najczęściej wcale tak nie jest: wilgoć po prostu wisi w powietrzu i opada jako zimna mżawka. A przy takiej nikt nie zhańbi się noszeniem parasola. Zwłaszcza, że w Holandii często mocno wieje, a wtedy tylko narażamy się na zniszczenie parasola.

2. Tradycje świąteczne


Zostały niestety skutecznie wytępione. Holenderskie Boże Narodzenie nie ma takiego klimatu jak na przykład polskie. Ale i tak w ogóle się te święta obchodzi. Za to na przykład Wielkanoc nie wiąże się już z żadnymi tradycjami. Oprócz uwielbianego Sinterklaasa (Świętego Mikołaja) i Dnia Króla właściwie nie widać gołym okiem żadnych świąt. No, może jeszcze w dniu Św. Marcina (Sint Maarten) coś się jeszcze dzieje. Kiedy i dlaczego się to stało, nie wiem. Przypuszczam, że miało sporo wspólnego z sekularyzacją i odrzuceniem "mieszczańskiego" stylu życia w latach sześćdziesiątych. Ale nie do końca rozumiem, jak to się mogło stać, zwłaszcza, że silne więzi rodzinne pozostały. Szkoda! Jak dobrze poszukać okazuje się, że w Holandii istniały piękne tradycje.


3. Czapka

źródło
Zimy, takiej ze śniegiem i mrozem, często się w Holandii nie uświadczy. Zimową porą temperatury oscylują najczęściej w okolicy +3 stopni. Oczywiście odczuwamy ją jako niższą ze względu na wysoką wilgotność, ale jednak patrząc na termometr (albo sprawdzając w buienradar) widzimy wartości dodatnie, czyli czapki niepotrzebne. Używa się ich tylko wtedy, gdy temperatura spadnie mniej więcej do -3 stopni, no chyba że dla lansu. Co ciekawe, nawet dzieci czapek  unikają za pełną aprobatą rodziców. I to już od maleńkości. Chociaż moje dzieci nigdy nie były poddane typowemu dla Polski przegrzewaniu, zakładaniu rajstopek, podwójnych swetrów, czapek przy temperaturze 12 stopni itp., to jednak w pierwszym roku po przeprowadzce szokowało mnie, gdy widziałam niemowlęta  w wózkach spacerowych z gołymi główkami. Rekord świata to dziecko sąsiadów urodzone pod koniec listopada, które 4 dni później widziałam na pierwszym spacerze bez czapki.

4. Sandały



źródło
Kolejny przykład dotyczący holenderskiego klimatu. Mimo że niekiedy jest bardzo ciepło Holendrzy rzadko używają sandałów. Właściwie głównie podczas wakacji zagranicą. Tu po prostu zbyt mocno ciągnie od ziemi, która zawsze pozostaje wilgotna. Szczególnie na północy kraju, gdzie większość terenu to poldery. Jeżeli więc już rezygnuje się z pełnych butów, to od razu na korzyść japonek.

5. Komfort na wakacjach



źródło
Holendrzy lubią wygodę i na codzień niechętnie rezygnują z rozmaitych gadżetów ułatwiających życie. Wyjątkiem są wakacje. Spędzane najczęściej na kempingach - o czym już zdarzało mi się pisać. A więc namiot albo kamper, w nim pozwijane byle jak sportowe ciuchy i niezbędne sprzęty. I całe 2 czy 3 tygodnie na dworze. Minimum gotowania, sprzątania i w ogóle jakiejkolwiek działalności - tylko wypoczynek. Nie musi być luksusowo - toaleta i prysznic mogą być kilkaset metrów dalej, prowizoryczne posiłki przygotowywane na jednopalnikowej kuchence itd. Podziwiam i zazdroszczę.

6. Kupowanie wakacji w pakiecie


Jako że wakacje należy spędzać na kempingu, wizytę w biurze podróży statystyczny Holender może sobie odpuścić. Nawet jeśli planuje wyjazd innego rodzaju rzadko kiedy splami się kupnem pełnego pakietu wakacyjnego (przelot + hotel + transfer + opieka);  w razie czego po prostu zaplanuje wszystko sam w będzie szukał najlepszych okazji w sieci. Osobno lot, osobno hotel, wynajem samochodu itd. W każdym razie all inclusive nie dla Holendrów!


7. Ciepło w domu


Holendrzy przyzwyczajeni są do chłodu w domu. Termostaty ustawia się często na niską temperaturę, a na noc ogrzewanie często wyłącza. Na mnie nie robi to wielkiego wrażenia, bo ze względu na choroby dzieciaków od lat robimy podobnie. Ale osobom przyzwyczajonym do miłego ciepełka może nie być komfortowo. Nie do końca wiem, skąd to przyzwyczajenie. Wiele osób mówi, że z oszczędności, ale ja mam raczej wrażenie, że ma związek z kiepską izolacją budynków (oczywiście nie nowych, ale starsze mają byle jaką izolację i ciepło po prostu ucieka) z jednej strony, a tutejszą pogodą z drugiej. Silny wiatr i woda pod fundamentami nieraz i nowe budynki skutecznie schładzają, a poza tym nie jest miło ze zbyt mocno nagrzanego pomieszczenia wychodzić na ziąb, to i lepiej za mocno się nie dogrzewać.
8. Ciepła woda w kranie w toalecie


Nie jest to tylko holenderska specjalność. Zimną wodę do mycia rąk znam dobrze z Niemiec. Ale tam raczej tego typu rozwiązania stosuje się w miejscach publicznych. Tymczasem Holendrzy montują tylko zimną wodę w domowych toaletach. W połączeniu z 


9. Polecenia i pouczanie


Ten punkt będzie mi na pewno najtrudniej wytłumaczyć. Bo jak może być zorganizowane życie bez poleceń? Przecież istnieje mnóstwo instytucji o hierarchicznej strukturze. Fakt, ale jednak poleceń Holendrzy nie lubią. Na przykład w pracy. Pracownicy gotowi się obrazić na szefa, który powie: "Proszę zrobić to czy tamto, w taki a taki sposób". Albo powiedzą po prost: "Jak masz takie pomysł i zależy ci, żeby było tak zrobione, to sam zrób". Bo przecież, jeśli firma zatrudniła pracownika, to musi wierzyć w jego kompetencje. To on sam wpadnie na pomysł, jak coś wykonać, sam wszystko zaplanuje i zrobi tak, jak umie i lubi. I tak ma być. Nam Polakom trudno to zrozumieć, tu jest to dla każdego oczywiste. Choćby dlatego, że do takiego podejścia przyzwyczajają się dzieci od małego. W domu rodzice przedstawiają swoje pomysły i negocjują. W szkole nauczyciele wykładają i zachęcają do spróbowania samemu, do wyrażenia własnej opinii i wykonania zadania w dowolny sposób. I choćby ktoś wpadł na bezsensowny pomysł, nie usłyszy, że ma zrobić inaczej; po prostu na koniec sam oceni efekt swojej pracy. 



10. Firany w oknach


źródło
źródło
Firan w Holandii niewiele. Zwłaszcza w wielkich oknach na parterze. Jeżeli już, to raczej różnego rodzaju rolety czy żaluzje. I to takie mocno przepuszczające światło. Albo przyklejona na część szyby ozdobna folia. Zresztą popularne są też takie żaluzje i rolety, które można ustawić tylko na środkową część okna. Przyczyna podstawowa to po prostu mała ilość światła słonecznego. Przez większą część roku na dworze szaro-buro, więc człowiek chce jak najwięcej światła do domu wpuścić. Podobno jest i inne wytłumaczenie: Holandia to kraj rybaków i marynarzy, których często nie było w domu długimi miesiącami. Wielkie i odsłonięte okna miały zapewniać im kontrolę nad żonami, które dzięki temu musiały się pilnować i pod nieobecność mężów zachowywać cnotliwie w obawie przed wzrokiem sąsiadów. Ot, taki staroświecki prosty Big Brother - może to właśnie z tego zwyczaju narodziły się programy typu reality show (rzeczony Big Brother to przecież produkt holenderski).

21 października 2014

Bez czego nie może obejść się Holender - cz. 2

W poprzednim wpisie zamieściłam 10 rzeczy, które moim skromnym zdaniem są Holendrom do życia absolutnie konieczne. Ale oczywiście lista ta była baardzo niekompletna. Dlatego dziś ciąg dalszy:

1. Częste wakacje

Holendrzy uwielbiają wakacje. Jak mawiają (zazdrośni) Niemcy Holendrzy muszą często wyjeżdżać, bo nie ma możliwości, żeby wszyscy na raz zmieścili się w swoim maleńkim kraju. Coś w tym jest. Z drugiej strony mają możliwości. Po pierwsze, są (ciągle jeszcze) dość zamożni, a wakacje starają  się organizować małym kosztem. Po drugie, mają mnóstwo wolnego czasu. Pracują niewiele: tydzień pracy trwa tu 36 godzin, a kto pracuje więcej, ma więcej urlopu. Wiele osób pracuje tez w niepełnym wymiarze, co pozwala na kombinowanie z urlopem, łatwiejsze wyrabianie "nadgodzin". No i wreszcie ludzie, którzy mają potomstwo uczące się, muszą jakoś zagospodarować pięciokrotne ferie plus 2 długie weekendy. Teraz wiecie już dlaczego Europa jest wiecznie pełna holenderskich kamperów.


2. Zdrabnianie wszystkich możliwych słów

Pomimo, że język holenderski brzmi bardzo twardo, jest pełen zdrobnień. Zdrobnić można każde słowo. Naprawdę każde! Niestety musimy się liczyć z tym, że po zdrobnieniu może zmienić znaczenie.

3. Pochwały


To podstawa holenderskiego wychowania, edukacji i pracy. Holendrzy zawsze chwalą, a nie krytykują (przynajmniej oficjalnie). Choćby uczeń zawalił test całkowicie, zawsze można znaleźć jakieś pozytywy (np. wszystkie odpowiedzi złą, ale za to piękny charakter pisma). Ostatnio wypełniałam ankiety na początek roku szkolnego. Pierwsza rubryka: jakie są mocne strony twojego dziecka? Ale rubryki pt. Jakie są słabe strony twojego dziecka? nie ma. To pytanie musi się kryć za jakimś innym, np. W jakiej dziedzinie oczekujesz pomocy dla twojego dziecka? Generalnie zgadzam się z takim podejściem wychowawczym; wiadomo: pochwały działają lepiej niż nagany. Dzieci są pewniejsze siebie i lepiej zmotywowane. Problem polega na tym, że w Holandii trochę się z tym przesadza, zwłaszcza w późniejszym czasie. Skutek jest taki, że ludzie są pewni siebie aż do granic arogancji (albo i mocno poza te granice), a także zupełnie nieodporni nie tylko na krytykę, ale na wszelkie porażki. A to w najlepszym razie kończy się rezygnowaniem z pracy po zbyt mało optymistycznej ocenie szefa, a w gorszym tak popularnym tu "wypaleniem".


4. Buty


Od czasu, gdy najpopularniejsze modele butów w Holandii wyglądały tak:




minęło już sporo czasu. 

Aktualnie buty muszą być ze świetnej jakości skóry i doskonale wyczyszczone. Zawsze pięknie błyszczące. Kobiety preferują oczywiście kozaczki, po tym można poznać je na całym świecie (jak widzę gdzieś w gorącym klimacie kobietę w wysokich butach, od razu wiem skąd przyjechała). To zamiłowanie przekłada się niestety na ceny w holenderskich sklepach: buty swoje kosztować muszą, inaczej nie będziemy ich doceniać. Mimo to Holendrzy kupują sporo - podobno to mężczyźni wydają na buty więcej niż kobiety.
źródło

5. Frytki z majonezem


źródło
Ulubione fastfoodowe danie Holendrów. Tutejsze frytki są naprawdę bardzo smaczne i zwykle robione ze świeżych ziemniaków a nie mrożonki. Kupić je można na każdym rogu. Bardziej radykalni jedzą czasem z pokrojoną w kostkę cebulą!

6. Hagelslag, czyli słodka posypka do chleba



źródło
To podstawowe danie śniadaniowe: chleb tostowy z masłem i posypką, taką, jaką gdzie indziej stosuje się do dekorowania ciasteczek. Posypka może być czekoladowa albo cukrowa. Byle dużo i słodko. Co ciekawe, skłonność do jedzenia hagelslag (dosłownie "grad") nie przemija u dorosłych.

7. Żółty ser



Jeśli chodzi o bardziej konkretne jedzenie, to do kanapek koniecznie ser. Wędlinę można sobie darować. Jak wiecie, jestem wielką fanką holenderskich serów, ale nie potrafię wciągnąć ich tyle, ile przeciętny Holender. Na targu kupują na tydzień tak ze 3 kawałki różnych serów. Niby niewiele, pytanie, co to znaczy kawałek? Sprzedawcy kroją z reguły porcje pomiędzy funtem (pół kilograma) a kilogramem. Długo nie wiedziałam, jak wytłumaczyć im, żeby kroili dla mnie mniejsze. Tekst typu "tak ze 200 gram" albo "mniej niż pół funta" jakoś nie działały. Teraz mówię: "proszę mini-kawałek, taki na 2 dni, bo wyjeżdżam".


8.  Wysyłanie kartek na każdą okazję



źródło
Piękny zwyczaj, który dzielnie się trzyma pomimo globalizacji i postępującego hedonizmu. Z okazji Bożego Narodzenia, urodzin, śmierci, narodzin nowego członka rodziny, przeprowadzki itd. zamiast smsa piękna kartka wysłana pocztą albo wrzucona do skrzynki. Uwielbiam!

9. Publiczne ogłaszanie ważnych nowin




Ten zwyczaj też jest bardzo fajny. W Holandii ważnymi wydarzeniami w życiu rodziny chwali się przed całą okolicą. Sposób jest prosty: "komunikat" zawisa na oknie od ulicy. Najczęstszą okazją są narodziny nowego dziecka: informują o tym różowe albo niebieskie girlandy, baloniki, bociany, czasem wieli banner, najczęściej wywieszane jest też imię. Dekorację z liczbą lat wywiesza się też z okazji dziecięcych urodzin. W przypadku dorosłych - tylko na okrągłe rocznice. Największe na 50-tkę, często z wielkim plakatem, na którym jubilat jest dowcipnie opisany. Z kolei po ukończeniu szkołuy dowolnego stopnia przed domem wywiesza się plecak.

10. Holenderskie słodycze



źródło
Stroopwafel, pepernoten i cała masa innych - niektóre bardzo smaczne, niestety zawsze przesłodzone. Moim zdaniem można by ograniczyć ilość cukru o 3/4 i też pozostałyby słodkie.


17 października 2014

Bez czego nie może obejść się Holender - cz. 1



Myślimy: Holandia i od razu przed naszymi oczami pojawiają się wiatraki, tulipany, rowery, sery i drewniane klompy. Ale, jak to często bywa, takie rekwizyty niekoniecznie muszą być ważne w życiu  przeciętnego Holendra.  Bez czego Holender naprawdę nie może się obejść?














1. Kawa


źródło
W Holandii kawa jest wszechobecna. Niestety holenderska kawa nie jest wcale najlepsza. Zamiast ekspresów ciśnieniowych, które znajdziemy tylko w porządnych kawiarniach, restauracjach i prywatnych domach, powszechnie używa się automatów, "parzących" kawę z ekstraktu. Ale za to wszędzie. W pracy pierwsza przerwa na kawę już o 10:00, nawet jeśli działalność rozpoczynamy po 9:00. Na darmowa kawę możemy liczyć nie tylko u fryzjera, czy w salonie samochodowych, ale również w tak nieoczekiwanych miejscach jak poczekalnie w szpitalu, przychodni, czy (o zgrozo!) u dentysty, oraz ... w supermarketach. Bez kawy nie ma też żadnego zebrania,a nawet ... mszy w kościele.

2. i-phone ze stałym dostępem do sieci

To akurat nie jest holenderska specjalność, tylko znak naszych czasów. Ale w Holandii to nie tylko przyjemność, lecz konieczność. Bo za pomocą mejli, whatsappów czy innych komunikatorów odbywa się większość korespondencji. I to również tej wymagającej natychmiastowej reakcji. Możemy więc spodziewać się wiadomości zawiadamiającej o odwołaniu spotkania, lekcji czy treningu na 5 minut przed wysłanej właśnie w ten sposób - jeśli nie chcemy dowiedzieć się po fakcie, musimy być stale podłączeni.

3. Buienradar





To internetowy serwis na bieżąco informujący o pogodzie. Ponieważ aura zmienia się bardzo często, większość Holendrów się z nim nie rozstaje (oczywiście po uwzględnieniu poprzedniego punktu). Buienradar pokazuje nie tylko prognozy standardowe z temperaturą, kierunkiem i prędkością wiatru, prawdopodobieństwem opadów, ale przede wszystkim aktualne chmury opadów. W wersji mobilnej w postać wykresów dla konkretnej lokalizacji. Dzięki temu z bardzo dużą dokładnością możemy na kilkadziesiąt minut przed ulewą już wiedzieć, jak bardzo nas zmoczy.

4. Rower




Na rowerze podobno Holender się rodzi. Ten temat już poruszałam. Powraca jak bumerang - a może jak rower...

5. Kemping

O holenderskim zamiłowaniu do urlopu pod namiotem lub w kamperze też już pisałam. Podobno tylko takie wakacje gwarantują wolność i prawdziwy odpoczynek. Jakoś się nie przekonałam, ale na pewno usamodzielniają dzieci.

6. Słowa "lekker" i "gezellig"



"Zostajemy dziś przytulnie w namiocie?" (źródło)

"Gezellig" to przytulny. Ale słowa tego używa się nie tylko do opisywania wnętrza, lecz także przyjemnej atmosfery imprezy, spotkania itp. Natomiast "lekker" pierwotnie oznaczał  "smaczny". Ale stał się wytrychem, który może opisywać właściwie wszystko. "Lekker" można nie tylko "eten" (jeść), ale także "slapen" (spać) czy "wonen" mieszkać.  Również na jedno z zasadniczych pytań: "Wil je een kopje koffie?" ("Czy chcesz filiżankę kawy?" - patrz punkt1.!) odpowiadamy często: "Ja, lekker" - w wolnym tłumaczeniu "Chętnie". 


7. Pytania
Holendrzy pytają stale i o wszystko. To klasyczny przykład zagadki "co było pierwsze: jajko czy kura?": czy pytają, bo lubią, czy też dlatego, że nie lubią udzielać za dużo informacji. W kontaktach oficjalnych mówi się najmniej, jak to możliwe. Klient/petent/kontrahent musi z partnera wyciągać wszystkie informacje zadając jak najwięcej pytań. Inaczej niewiele się dowie. Również rozmowy prywatne nie opierają się na swobodnej wymianie myśli/opinii, tylko na odpowiadaniu na zadawane pytania. A jeśli ktoś nie pyta, to uchodzi za gbura, który nie interesuje się bliźnim. Ta mentalność ma swoje zalety. Niewiedzy, niedomyślności nie trzeba się wstydzić. U dzieci nie zabija się naturalnej potrzeby pytania; raczej ją wzmacnia. Na zadawaniu pytań opiera się też tutejsza edukacja. Dla Polaków jest to bardzo trudne. Od dziecka oduczano nas przecież w szkole zadawania pytań. Osoba pytająca jest u nas uznawana często za głupią albo niegrzeczną czy wścibską. Ale jeśli chcemy poradzić sobie w Holandii i jeszcze na dodatek mieć znajomych - pytajmy jak najwięcej!

8. Agenda

Agenda, czyli terminarz to jeden z najważniejszych gadżetów Holendra. Wszystkie czynności trzeba przecież dokładnie zaplanować. Terminarz w pracy, terminarz w domu, terminarz rodzinny... Dobrze, że mamy dziś zintegrowane kalendarze z punktu 2.

9. Sint i Piet





Święty Mikołaj i Czarny Piotruś to podstawa holenderskiej kultury. Chociaż pojawiają się tylko przez kilka tygodni w roku świata bez nich nie wyobrażają sobie nie tylko dzieci, ale i dorośli. Tradycję Sinterklaasa i Zwarte Pieta już dokładniej opisywałam w zeszłym roku, ale ponieważ temat już jest na czasie - w tym roku wcześniej i burzliwiej - to wkrótce do niego wrócę.


10. Promocje i gratisy
Z jednej strony tradycja narodu handlowców, z drugiej konieczność w kraju nieprzyzwoicie wysokich cen. Tak, tak, w Holandii pomimo niższych zarobków, ceny są o ok. 20% wyższe niż w Niemczech. Na wiele rzeczy nie można sobie po prostu pozwolić przy standardowej cenie. Dlatego "Nederland loves gratis", jak głosi znany reklamowy slogan jednej z sieci supermarketów. Holendrzy nie kupują właściwie żadnych towarów przemysłowych "po cenie", czekają na promocje i wyprzedaże, które siłą rzeczy muszą być częstsze niż gdzie indziej. Oprócz wyprzedaży na koniec sezony, mamy więc "first-days sale",  "mid-season sale" i różne inne okazje. Kosmetyki, chemię gospodarczą i jak najwięcej produktów żywnościowych Holendrzy  też kupują promocyjnie, najczęściej w ramach akcji "3 halen, 2 betalen" ("weź 3, zapłać za 2"), która coraz częściej przyjmuje formułę 1+2 albo 2+2. 









13 października 2014

Morze możliwości, czyli wybór szkoły średniej cz. 1

źródło

Ten rok będzie przełomowy dla mojej 11-letniej córki. W czerwcu skończy szkołę podstawową a po wakacjach rozpocznie nowy etap: szkołę średnią. I w związku z tym wszyscy mamy pewne obawy. Misia głównie z powodu samej zmiany, której boi się zapewne bardziej niż jej koleżanki, bo ma w tym względzie bogate doświadczenia i już wie, że rozpoczynanie nowego życia nie jest łatwe. 


Szkoła średnia w Holandii wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce czy w Niemczech. Spójrzcie chociażby na ten film: 




To szkoła na naszym osiedlu. Pierwszy wybór Misi (przynajmniej w tej chwili). Niekoniecznie nasz. Przypomina bardziej uniwersytet niż szkołę. 



My jako rodzice stoimy za to przed wyborem odpowiedniej szkoły, która z jednej strony zapewni jej jak najlepszą edukację, a z drugiej będzie przyjemnym miejscem codziennej pracy i nawiązywania kontaktów rówieśniczych. Oczywiście to decyzja Misi, ale przecież dla 11-latki to spore wyzwanie i dlatego my też musimy się zaangażować. I zabieramy się do tego jak do jeża, bo zadanie jest dla nas wyjątkowo trudne. Po pierwsze, system edukacji w Holandii jest wyjątkowo skomplikowany - dość powiedzieć, że istnieje aż 7 zasadniczych poziomów kształcenia ponadpodstawowego (w zależności od możliwości intelektualnych ucznia). 



Schemat systemu edukacji w Holandii. Na dole w kolorze zielonym szkoła podstawowa. Powyżej żółto-niebieskie bloki to różne rodzaje szkół średnich, ich wysokość pokazuje liczbę lat nauki. Na górze po lewej na czerwono oznaczono średnie kształcenie zawodowe i po prawej na zielono kształcenie wyższe. Źródło: wikipedia.org.


Po drugie, są szkoły uczące lepiej i gorzej, co wyraża się wynikami egzaminów końcowych. Po trzecie, możemy wybrać szkołę publiczną albo religijną. Po czwarte, każda szkoła kładzie nacisk na pewną sferę; są szkoły zorientowane sportowo czy artystycznie albo technicznie czy humanistycznie. Tu zresztą też jest dodatkowy podział w obrębie szkół przypominających polskie licea ogólnokształcące na 3 rodzaje. Do tego dochodzi jeszcze profilowanie klas wyższych. Oraz różne ciekawostki w postaci klas mistrzowskich itp. Po piąte, różne szkoły przyciągają różnych uczniów, a więc trzeba w pewnym sensie dopasować dziecko do szkoły, w której będzie mu się najprzyjemniej uczyć, bo znajdzie tam kolegów o podobnym charakterze, zainteresowaniach czy pochodzeniu. 


Uff, już to, co tu w wielkim skrócie ogólnie opisałam, czyni dokonanie wyboru bardzo trudnym. Dla nas to trudniejsze niż dla innych rodzin, bo przecież nie tylko nie znamy szkół w naszym mieście (większość dzieci ma rodziców, którzy chodzili do którejś z tych szkół), ale i cały ten system jest dla nas zupełnie obcy. Czeka nas przeanalizowanie wszystkich możliwych danych, wizyty w kilku szkołach i długotrwałe wątpliwości. Zacząć trzeba od uzyskania informacji u źródła, która szkoła w ogóle jest skłonna przyjąć naszą córkę pomimo pewnych kłopotów z językiem, które uniemożliwiają jej osiągnięcie wymaganych wyników testu CITO. I która zaoferuje jej pomoc w przezwyciężaniu tych trudności w pierwszych latach nauki. 


Przede mną wiele pracy i wiele długich rozmów z przedstawicielami szkół. Jestem umiarkowaną optymistką. Ale szczerze mówiąc obawiam się też wielu niespodzianek. Które niekoniecznie muszą być pozytywne. Na razie zaczęłam od porównania szkół w naszym mieście za pomocą przydatnego narzędzia schoolkompas



Porównywarka szkół średnich 
Wkrótce nastąpi czas na kolejne kroki, w tym informacje ze szkoły podstawowej, dni otwarte, wieczory dla rodziców itp. Na pewno jeszcze wielokrotnie będę wracać na blogu do tej sprawy, która jest dla naszej rodziny chyba największym tegorocznym wyzwaniem. Trzymajcie za nas kciuki! 

7 października 2014

Muiderslot

Lato powoli, lecz nieubłaganie odchodzi. Więc co robić w weekendowy dzień, gdy pogoda niepewna - niby dość ciepło, ale wietrznie, a przebłyski słońca poprzeplatane krótkimi deszczykami - a dzieci domagają się "atrakcji"? W poszukiwaniu miejsca, do którego moglibyśmy się udać i nie zmoknąć, a jednak pobyć trochę na dworze, zobaczyć coś nowego, ale niezbyt drogo i jeszcze zapewnić pociechom te oczekiwane "atrakcje", trafiłam na Muiderslot




Mówi Wam coś ta nazwa? Niekoniecznie. Ale już na zdjęciach można rozpoznać często reprodukowany na pocztówkach czy w folderach zamek, czy może raczej zameczek. Jeden z tzw. zamków na wodzie. Czy rzeczywiście atrakcyjny do zwiedzania? Postanowiliśmy się sami przekonać, więc ruszyliśmy w drogę (niedaleką zresztą).




Muiderslot znajduje się w odległości około 15 km na wschód od Amsterdamu, przy samym ujściu rzeki Vecht (przepływającej wcześniej przez Utrecht) do IJmeer. Pierwotny zamek zbudował książę Floris V w tym strategicznym miejscu pod koniec XIII wieku - jakże by inaczej! (Holendrzy = biznesmeni) - w celu pobierania opłat od statków płynących do Utrechtu. Jego natura spowodowała oczywiście szersze zainteresowanie i wkrótce został przejęty przez bardziej przedsiębiorczego biskupa Utrechtu (!), a jeszcze później kolejnego księcia, który pobudował zamek w dzisiejszym kształcie, otoczony fosą. Niestety późniejsze czasy odbiły się na kondycji  zamku fatalnie i w XIX wieku konieczna była całkowita odbudowa. Co zadaje kłam stereotypom, że w Holandii żadne zabytki nie ulegają zniszczeniu.


Dziś Muiderslot prezentuje się przepięknie. Filigranowy, jak na polskie standardy, kompaktowy zameczek otoczony fosą, położony jest przy ujściu rzeki i otoczony ogrodami. Na rzece w pobliżu zamku jest zlokalizowany port jachtowy, dalej urocze miasteczko Muiden i jakieś fortyfikacje i stare obiekty obronne. Niestety wiatr i deszcz wygnały nas stamtąd szybko, ale na pewno wrócimy. Sprzed zamku rozciąga się piękny widok nie tylko na port, ale i na jezioro. 








Ogrody to może zbyt szumna nazwa: zamek otoczony jest trawiastymi pagórkami, które prawdopodobnie są pozostałościami dawnych fortyfikacji; od strony portu przed zamkiem jest niewielki stary sad śliwkowy, natomiast od frontu ogród warzywny i ziołowy przypominający ogrody przyklasztorne. 









A sam zamek? Jest na pewno interesujący dla wielbicieli historii. Osoby, które już wiele zamków w życiu widziały, niekoniecznie muszą go "zaliczyć". Nie jest to budowla zbyt monumentalna, gdzie mu do wielkich twierdz, jak Malbork czy opisany przeze mnie niedawno Koenigsstein. Ale za to nie trzeba go zwiedzać godzinami, z historią i wyposażonymi w historyczne sprzęty komnatami możemy się zapoznać w ciągu niecałej godziny. W cenę biletu jest wliczona wycieczka z przewodnikiem, który bez zbędnych szczegółów ciekawie przedstawia  dawne życie zamku. Jak zwykle w Holandii w formie przyswajalnej dla każdego (również dzieci) i bez przynudzania. Jeśli ktoś będzie w Muiderslot, polecam nie odpuszczać tej części - bez przewodnika nie można wejść do części pomieszczeń, a warto. 







Największa moim zdaniem ciekawostka Muiderslot: mechaniczny grill, który po uruchomieniu przez dokładnie 3 godziny obracał mięso nad ogniem, z możliwością ustawienia 3 różnych prędkości obracania.

Resztę zamku możemy już obejrzeć sami. To raczej przyjemność dla dzieci, które zawsze lubią bawić się w rycerzy i księżniczki. W Muiderslot mogą naprawdę! Można się przebrać w średniowieczne stroje, pomachać mieczem, wziąć udział w turnieju rycerskim. To wszystko w realu. Niestety zabawy typu strzelanie z kuszy, wylewanie wrzątku na  głowy najeźdźców czy rzucanie wielkich kamieni przez otwory strzelnicze już tylko w wersji wirtualnej. Na szlakach Ridderroute i Torenroute przygotowano kilkanaście stanowisk komputerowych z odpowiednimi grami. Speurtocht (rodzaj zabawy podobnej do szukania skarbu, w muzeach polega zwykle na znalezieniu w czasie zwiedzania odpowiedzi na pytania zawarte w książeczce albo wykonaniu określonych zadań, za co na koniec otrzymuje się nagrodę) w Muiderslot jest jednym z najlepszych, jakie do tej pory ćwiczyliśmy. Choćby dlatego, że ze względu na specyfikę miejsca jest bardzo spójny. Młodsze dzieci cieszą się z naklejek, starsze dzielnie "biją" wrogów (=grają w gry), a wszystkie liczą schody i odbijają pieczęcie. Na koniec otrzymują medal i są oficjalnie pasowane na rycerza. Generalnie rzecz ujmując: jak to w holenderskich muzeach bywa zabawa jest bardzo przemyślana, a pracownicy obsługujący kilka ze stanowisk "dziecinnych" mają świetny kontakt z młodymi turystami i potrafią zachęcić nawet najbardziej nieśmiałe dziecko do zamkowych przygód. Dodatkową atrakcją jest zlokalizowane przed zamkiem stanowisko sokolnika, gdzie dzieciaki mogą dowiedzieć się czegoś  ciekawego o ptakach drapieżnych, a nawet pogłaskać sowę czy sokoła. 





I tym sposobem spędziliśmy z zamku zdecydowanie więcej czasu niż zakładaliśmy: po 17:00 zostaliśmy delikatnie wyproszeni. Gdyby nie to, dzieciaki chętnie zostałyby dłużej,a i my czuliśmy niedosyt jeśli chodzi o spacer po otoczeniu zamku oraz sąsiadujących z nim fortyfikacjach i miasteczku Muiden. Będziemy musieli nadrobić to następnym razem. Na szczęście nie mamy daleko. A może uda się nam zobaczyć Muiderslot po zmroku - na pewno też wygląda atrakcyjnie.




2 października 2014

Mój kraj idealny



Mój kraj idealny? Spośród trzech krajów, w których dotychczas mieszkałam do ideału najbardziej zbliżają się Niemcy. Oczywiście idealne też nie są, bo takiej możliwości nie ma. Ale jednak za życiem tam ciągle tęsknię. Tymczasem Klub Polek postawił przed bloger(k)ami takie trudne pytanie: jak stworzyć kraj idealny mieszając zalety Polski i kraju, w którym mieszkamy. W moim wypadku Holandii. Więc do dzieła:



Polska:


1. Rodzina i przyjaciele


Nie będę ani trochę oryginalna zaczynając od tego punktu. Każdej/każdemu z nas, mieszkających z dala od Polski, to właśnie naszej rodziny i przyjaciół z dzieciństwa i młodości brakuje. I to oni są najczęściej najsilniejszym argumentem przemawiającym za powrotem. "Oczywista oczywistość"!



2. Różnorodność krajobrazów


Piękna przyrody w Polsce zdecydowanie nie brakuje. Kraj wielki i piękny. I góry i równiny. I morze i jeziora. Gdzie się nie ruszyć napotkamy na coś ciekawego. Ja na dodatek mam to szczęście, że pochodzę z wyjątkowo pięknego miejsca. Nawet nie ruszając się z własnego miasta - Gdańska - miałam tę różnorodność na wyciągnięcie ręki. Szeroka piaszczysta plaża ciągnąca się kilometrami wzdłuż miasta, a zaraz obok wysoki klif Orłowa. Z drugiej strony deltowate ujście Wisły i rozległe płaskie łąki. Tylko kawałek od plaży i już wysokie morenowe wzgórza, porośnięte starym mieszanym lasem, tak innym od sosnowych lasków na wydmach. A jeszcze dalej na północ trawiaste wybrzeże w okolicach Pucka (zupełnie jak w Szwecji) i wyjątkowy Półwysep Helski. Że nie wspomnę o Kaszubach: pierwsze jeziora w polodowcowych rynnach leżą jeszcze na terenie miasta, o niecałe 2 kilometry od domu moich rodziców. Gdzie indziej można znaleźć taki rozmach na tak małym terenie? Na pewno nie w Holandii niestety.




3. Polskie smaki

Ten punkt też nie jest oryginalny. I nie bez powodu. Polska kuchnia jest przecież wyborna, a z drugiej strony to właśnie zapachy i smaki pozostawiają w nas niezapomniane wspomnienia. Smaki dzieciństwa. Czasem trudne do odtworzenia. Zwłaszcza gdy niedostępne są składniki, z których te potrawy chcemy przygotować. U mnie na pierwszym miejscu jest chyba twaróg, w postaci takiej, jak w Polsce, całkowicie Holendrom nieznany. Dalej kabanosy (i w ogóle kiełbasy), ogórki małosolne i kiszone. Barszcz czerwony i ruskie pierogi - to akurat potrafię sobie stworzyć sama. Kaszubskie truskawki o niepowtarzalnym aromacie, świeże malinowe pomidory w pełni lata.  Smalec ze skwarkami i cebulką. I tak dalej. Wymieniać mogę długo.





4. Gościnność i w ogóle polski sposób prowadzenia domu


Tu chyba widać najbardziej różnice mentalności pomiędzy Polakami a Holendrami. Typowe w Polsce: dużo jedzenia. Zawsze gotujemy za duże porcje - ja też. Bo może ktoś będzie miał większy apetyt. A może ktoś przyjdzie. A kiedy zapraszamy gości, to przecież nie może niczego zabraknąć. Wesela i rodzinne uroczystości nawet według zasady "zastaw się a postaw się". A spiżarnia musi zawsze być pełna - na moją wiele osób patrzy ze zgrozą. Wprawdzie w tej kwestii wiele się w Polsce zmieniło. Już nie wpada się do kogoś tak prostu, bez zapowiedzi. Ale wciąż jeszcze każdego gościa częstujemy tym, co mamy. W Holandii przesada w drugą stronę. Słynne są holenderskie ciasteczka: do kawy gościom podaje się je prosto z pudełka, zawsze po jednym, a kiedy każdy ma już coś w ręku pudełko wędruje natychmiast do kredensu. Na obiad przygotowuje się najmniejszą możliwą ilość jedzenia - często mam wrażenie, że przychodzące do nas dzieci są jakieś "niedojedzone". No i na pewno nie częstuje się gości obiadem. W ogóle lepiej nie organizować prawdziwych przyjęć, najlepiej zapraszać na kawę, ewentualnie "hapjes", czyli małe przekąski, najlepiej gotowe i oczywiście w niewielkiej ilości. Albo i nie zapraszać - najlepiej rozmawia się w końcu w drzwiach. 


5. Długie Polaków rozmowy


Jako osobnik refleksyjny i wiecznie analizujący wszystkie możliwe zdarzenia, sprawy i w ogóle całe życie, uwielbiam ciągnące się godzinami dyskusje i wszelkie "przeżuwanie szmat". Nie ma to jak taka posiadówka, najlepiej długo w noc, przy winku. Gdy z przyjaciółkami przegadujemy nasze życie. I wciąż na nowo odnajdujemy jakiś sens. Albo i bezsens. Holendrzy chyba tego nie lubią. Chociaż oczywiście to generalizacja - i tutaj takie rozmowy nieraz prowadzę - na szczęście!



No to sobie powspominałam... Teraz czas na inną optykę. Nieco bardziej pragmatyczną.


Holandia:


1. Muzea


Holenderskie muzea są fenomenalne. I to pomimo, a może właśnie dlatego, że często nie mają zbyt wiele do pokazania. Oczywiście w kraju, który zrodził tak wielu mistrzów malarstwa, można spodziewać się wspaniałych zbiorów w tej dziedzinie. I takie oczywiście są - Rijksmuseum czy Muzeum Van Gogha to najlepsze przykłady. Ale mnie osobiście fascynują inne muzea, najczęściej tematyczne, których w Holandii jest bardzo wiele. Ich wspólną cechą jest interaktywność. Prezentacje multimedialne, filmy 3D, quizy, gry to obowiązkowe elementy każdego muzeum. Zawsze projektowane są tak, aby naprawdę przyciągać zwiedzających. Dają możliwość przeżycia, sprawdzenia osobiście, jak coś działa. Spektrum tematyki jest olbrzymie: muzeum morskie, muzeum historii naturalnej, muzeum nauki i techniki, muzeum projektów wodnych, muzeum kolejnictwa, muzeum ludzkiego ciała, muzeum radia, telewizji i multimediów, muzeum pieniądza. I tak dalej. Lista jest naprawdę bardzo długa. Doliczyć trzeba oczywiście również muzea historyczne, stare zamki i pałace. W tym niewielkim kraju jest ich pewnie około 1000 - samych muzeów, w których obowiązuje tzw. museumkaart jest 400. Dla mnie osobieście bardzo ważne jest, że wszystkie te muzea dostrzegają też dzieci. Wiele jest specjalnie dzieciom dedykowane. Ale nawet w najbardziej wysublimowanym muzeum sztuki (np. Rijksmuseum) dzieci znajdą również coś dla siebie. Są dla nich specjalne trasy, żeby zwiedzanie nie było nudne, a treść opowieści intrygująca. Są gry komputerowe, zagadki, zabawy, miejsca do odpoczynku. I zawsze tzw. speurtocht, czyli zabawa typu szukanie skarbu - książeczka z zagadkami, pytaniami, na które odpowiedzi należy szukać podczas zwiedzania, by na koniec otrzymać nagrodę. 


O poszczególnych muzeach pisałam już kilkakrotnie (tutaj i tutaj). A był to na razie tylko początek. Jeszcze wielu, w których już byliśmy, nie opisałam. Ale na pewno to zrobię. Jak również wiele kolejnych. Muzea zwiedzamy bowiem nałogowo - cała moja rodzina je uwielbia.


2. Sery





Jedzeniem i kuchnią Holandia właściwie specjalnie szczycić się nie może. Wyjątki to śledzie (Hollandse nieuwe) i produkty mleczne. Te są wysokiej jakości, ale wśród nich wyróżniają się sery. Kilkadziesiąt gatunków, o rozmaitym smaku, dodatkach, stopniu dojrzałości i zawartości tłuszczu. A przecież i tak ser serowi nierówny - sery typu boerenkaas (ser wiejski) różnią się od siebie znacząco w zależności od regionu, z którego pochodzą (trawa ma różny smak!) i pory roku. Królestwo! 




3. Infrastruktura drogowa


źródło

W Holandii podoba mi się również infrastruktura drogowa i kolejowa. Cały kraj jest pocięty gęsto siecią autostrad i linii kolejowych. I chociaż wszyscy na nie narzekamy, to nie znaczy, że nie są wspaniałe. Liczba autostrad jest imponująca, podobnie jak ich jakość. Są świetnie oznaczone, mają długie podjazdy i automatyczny system sterowania ruchem, który na bieżąco dostosowuje się do gęstości ruchu. Oczywiście autostrady są okropnie zakorkowane, ale czego się spodziewać w kraju o powierzchni jednego dużego polskiego województwa, zamieszkałego przez 16 milionów ludzi, z których spory odsetek dojeżdża do pracy nawet po 100 km dziennie. Stąd też częste zatory i przypadki ograniczania prędkości do 50, a nawet 30 km/h w czasie wieczornego szczytu. 


Podobnie ma się rzecz z kolejami. Sieć jest świetnie rozwinięta, pociągiem dojedziemy prawie wszędzie. A najważniejsze, że częstość kursowania pociągów jest spora. Połączenia pomiędzy głównymi miastami z częstotliwością ok. pół godziny to standard. A i do małych miejscowości dojedziemy bez problemu o każdej porze dnia (nocy nie). Oczywiście kolej ma swoje słabe strony, np. częste opóźnienia, okrutny tłok w godzinach szczytu, liczne zmiany rozkładu z uwagi na roboty torowe i oczywiście poważne zakłócenia w razie opadów śniegu. Ale nie ma róży bez kolców. Dodając  automatyczny system sterowania ruchem, dzięki któremu przed zamkniętym szlabanem stoimy minutę czy 2 zamiast polskich sześciu, oraz czipowe bilety i czyste bezobsługowe stacje możemy z kolei być bardzo zadowoleni.



źródło
4. Rowery

Kolejnym zaletą mieszkania w Holandii jest rower, a właściwie powszechność jego używania. O rowerach też już kiedyś pisałam, więc krótko tylko skomentuję: Fajne są konstrukcje holenderskich rowerów miejskich, które są bardzo wygodne i nadają się na każdą okazję. Wspaniała jest infrastruktura: drogi rowerowe łączą wsie i przecinają miasta. Są wszędzie. Podobnie jak stojaki na rowery, a nawet śmietniki, do których na pewno trafimy w trakcie jazdy. Ale najlepsze jest to, że z rowerów rzeczywiście wszyscy korzystają na co dzień, co sprawia, że mamy czystsze powietrze, mniejszy ruch samochodowy i jesteśmy zdrowsi. 



źródło
5. System edukacji

Holenderski system edukacji jest dość skomplikowany. I oczywiście nie jest idealny. Ale ma olbrzymie zalety: przede wszystkim uczy umiejętności przydatnych w życiu, a nie książkowej wiedzy. Zachęca ucznia do czytania, samodzielnego myślenia, pytania, wyciągania wniosków, formułowania opinii. Uczy samodzielnej pracy, oceniania jej efektów, ale także współpracy w grupie. I pomimo nieraz dużych klas i zapracowanych nielicznych nauczycieli koncentruje się po każdym uczniu z osobna. Pozwala każdemu dziecku rozwijać się we własnym tempie i pozostać sobą. A to dla mnie ważniejsze od tzw. "poziomu", który jest miarą edukacji w Polsce.





Strasznie się rozpisałam, ale tematu oczywiście nie wyczerpałam. To tylko garść szczegółów, z których kraju idealnego nie zbudujemy. Ale zawsze można się starać. A gdyby tak zrobić mix z tych wszystkich zalet, które wymieniły wszystkie autorki postów w ramach projektu "Mój kraj idealny" w Klubie Polek (i Polaków) na Obczyźnie. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał tej serii, to zachęcam - są tam wspaniałe wpisy. A może jeszcze dodacie coś do przepisu na kraj idealny?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...