9 maja 2017

Dania - majówka nad zimnym morzem - cz. 1


Majowe wakacje, które właściwie zaczynają się jeszcze dobrze w kwietniu, to czas, kiedy Holendrzy chętnie wyruszają na południe. Po miesiącach szarego nieba i przejmującego zimna wszyscy chcą się wygrzać w słońcu. Drugą opcją są wakacje w Holandii, najlepiej w Zelandii lub na wyspach Morza Watowego.  
A my jak zwykle na przekór. Czyli bardziej na północ. Morze Watowe nęci nas od dawna, ale holenderskie ceny przerażają. A więc na wschód. Tym razem Dania…

To był krótki wypad i na dodatek głównym celem był odpoczynek. Dlatego poszliśmy na łatwiznę i nie jechaliśmy daleko. Odpuściliśmy najbardziej atrakcyjne turystycznie rejony od strony Bałtyku, odpuściliśmy Kopenhagę. Postanowiliśmy spędzić tydzień na wyspie Rømø. To jedna z duńskich wysp na Morzu Watowym, tuż obok niemieckiego Syltu.  Na Rømø nie ma wielu stałych mieszkańców. Kilka niewielkich wsi, a poza tym tylko osiedla domków wakacyjnych. W pełni lata jest tam zapewne tłoczno jak we wszystkich nadmorskich miejscowościach, na przełomie kwietnia i maja to rejon tylko dla twardzieli, którym nie przeszkadza zimno i silny wiatr od morza. W zamian za to poczucie prawdziwej wolności, siły natury i przepiękne widoki. Zresztą popatrzcie sami.

Na Rømø podróżuje się wygodnie, szeroką groblą o długości kilku kilometrów. Zbudowano ją w latach drugiej wojny światowej w ramach robót publicznych łagodzących kryzys lat trzydziestych. I mimo częstych sztormów świetnie się trzyma. 





Cała wyspa jest estetyczna jak z pudełeczka.  Lokalni mieszkańcy dbają o stare domy kryte strzechą. Jeśli zadamy sobie trochę trudu, żeby pojeździć po wioskach, znajdziemy prawdziwe perełki, nawet z XVIII wieku. Lokalne archiwum, kościół o śmiesznie niskim wnętrzu, remiza strażacka, tzw. dom kapitana to najbardziej znane zabytki Rømø.  Mi najbardziej podobała się najstarsza i najmniejsza duńska szkoła – z wyglądu tak na 8-12 uczniów i osiemnastowieczny płot z fiszbin wieloryba – świetnie zachowana pamiątka po czasach morskich polowań.














Rømø to prawie wyłącznie natura. Cała wyspa jest częścią parku narodowego Morza Watowego. Swoją drogą to uderzające, że mimo tego można tam budować osiedla wypoczynkowe i całą infrastrukturę turystyczną. Jakieś 2 lata temu zdziwiłam się bardzo, że w Słowińskim Parku Narodowym w Łebie straszą 2 czy 3 toitoi-e. Jak mnie poinformowano w dyrekcji parku, na ternie parków narodowych nie wolno budować nic stałego, więc toalet też nie ma. I tyle. A na Rømø wszystko można. I może dzięki temu nikt natury nie niszczy. Swoją drogą nie ma tu prawie hoteli, tylko kempingi i osiedla wypasionych domków. W większości są one weekendowymi samotniami Duńczyków, którzy wynajmują je na czas, kiedy sami nie planują korzystać. Wszystko jest zorganizowane w duże grupy i podpięte pod firmy turystyczne, dzięki czemu osiedla mają bogate zaplecze w postaci basenów, saun, klubów dla dzieci, placów zabaw itp. Jedyny mankament to niewielka liczba restauracji na wyspie. Może w sezonie przybywa jakiś budek, ale w kwietniu pustkowie kulinarne – trzeba gotować samemu.




Skoro już przy architekturze jestem: na stałym lądzie w okolicy Rømø warto obejrzeć niewielkie, ale naprawdę urocze miasteczko Ribe. To podobno najstarsze miasto w Danii, pełne malowniczych uliczek z niską zabudową. Na rynku stoi dumnie katedra, będąca pomieszaniem różnych stylów, której dzieje są mocno związane z historią duńskiej reformacji. Warto zwiedzić mini-muzeum na galerii, gdzie można tę historię poznać i obejrzeć pierwsze wydanie biblii Lutra. Ale jeszcze lepszy jest widok z wieży. Jeśli tylko pogoda pozwoli obejrzymy nie tylko miasto, ale i całą okolicę, aż do samego morza.















A po drodze powrotnej na Rømø możemy próbować wjechać na jeszcze jedną wyspę – prawie zupełnie pustą Mandø. Nam się nie udało. Nie ta pora dnia. Drogę zagrodziło nam morze. Znaki mówią wyraźnie – przejazd tylko dla osób znających pory przypływu. Najwyraźniej byliśmy źle poinformowani. Zresztą wcale nie jestem pewna, czy by się udało. Na Mandø najłatwiej dostać się zabawnym omnibusem ciągniętym przez traktor. Kilka takich pojazdów stacjonuje we wsi na końcu prowadzącej do Mandø drogi. Frajda musi być spora, ale też nie mieliśmy ochoty czekać. Zwłaszcza, że taką frajdę byliśmy w stanie zapewnić sobie sami. Ale o tym później...





O fascynującej przyrodzie Rømø w części drugiej za kilka dni. Stay tuned!

4 komentarze:

  1. piekne, kolory takie chlodne, jak w akwarelach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, takie klimaty jak z filmu "Uczta Babette". :)

      Usuń
  2. Naprawdę urokliwe miejsce, tylko zastanawiam się czy byliście tam sami? Gdzie wywiało wszystkich ludzi? Oczywiście żartuje, nie ma tłumów to i lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No rzeczywiście, na zdjęciach pustki. Tak lubię. Tym razem fotografowanie było ułatwione, bo ludzi rzeczywiście dużo nie było. I jakoś nie za bardzo zwiedzali, raczej wywiało ich na plażę. Tylko w Ribe było sporo turystów. W ogóle Romo to raczej miejsce pełne w lipcu i sierpniu. Ale w sumie dużo domów było zajętych, a szczególnie w weekend się zapełniało. :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...