9 czerwca 2017

Miasteczko

samotna dziewczyna jedzie przez pole


Lubicie thrillery i seriale kryminalne? Ja tak. Ale w telewizji, nie przed oknem. A od 10 dni cała okolica żyje jak w takim serialu. 


W poprzedni czwartek zaginęła Savannah, 14-letnia dziewczyna z sąsiedniego miasteczka Bunschoten-Spakenburg. Jakieś 7 km od mojego domu, w jednym w miasteczek bezpośrednio przylegających do miasta. Wyszła po południu z domu, żeby spotkać się z przyjaciółmi w skateparku. Miała wrócić na obiad o 18:00. Nie wróciła, nikt jej nie widział. Wieczorem znaleziono jej rower elegancko przypięty do stojaka kilka kilometrów dalej, w Hoogland. Policja początkowo uważała, że urwała się z domu. Nie zarządzono poszukiwań. W Hoogland był akurat tłok z powodu avond4daagse. Trudno się czegoś dowiedzieć.

Dzień później w piątek zaczynał się długi weekend. Ludzie szykowali się do wyjazdów i imprez. 15 kilometrów dalej w Hoevelaken, innej sypialni Amersfoort, ojciec nie doczekał się powrotu 14-letniej córki Romy ze szkoły. Wysłał tysiąc apków i nic. Lekcje kończyły się o 15:00. Koło 17:00 wsiadł na rower i pojechał w stronę szkoły. Droga wiodła przez las do kolejnej wsi. W lesie natknął się na policyjne taśmy. Krótko wcześniej spacerowicz z psem natknął się na ciało w wodzie. Natychmiast rozpoznano Romy, a policja bez dalszych badań orzekła, że śmierć nastąpiła w wyniku przestępstwa.

Savannah Bunschoten-Spakenburg
źródło
W sobotę w okolicy zaczął się lekki szum. Ludzie zaczęli się zastanawiać nad nietypowym zbiegiem okoliczności. Prawie każdy w okolicy zna kogoś, kto znał jedną z tych dziewczyn. Bunschoten to wyjątkowe miejsce. Z jednej strony charakteryzuje się typowo małomiasteczkową mentalnością. Z drugiej, to matecznik kalwinistów, najbardziej ortodoksyjnych protestantów, których religia łączy ze sobą szczególnie. Przez wieki izolowali się od otoczenia, tworząc taką małą enklawę, dzięki czemu nawet dziś króluje tam kilka rodów, a większość mieszkańców łączą też jakieś więzy krwi. W takiej sytuacji o mobilizację łatwiej. Ponieważ Savannah się nie odnalazła, w sobotnie popołudnie, nie mogąc się doczekać akcji policji, postanowiono więc zwołać pospolite ruszenie. W niedzielny ranek na skraju miasta zebrało się 700 osób gotowych do poszukiwań. Planowali przeszukać łąki od granicy miasta aż do miejsca odnalezienia roweru. Nie szukali długo. Szybko powiadomiono ich, że niedaleko, o kilka ulic od miejsca startu poszukiwań przypadkowy przechodzień zauważył ciało w wodzie.

To już spowodowało lawinę strachu. Do wieczora nie było pewne, czy to zaginiona dziewczyna. Ale w okolicy narastało napięcie. Policja wypowiadała się niechętnie i półsłówkami, media przynosiły coraz to nowe szczegóły. Na facebookowych grupach lokalnych zawrzało. Szczególnie po doniesieniach, że w środę przez zaginięciem Savannah i w sobotę już po obu wypadkach były 2 zgłoszenia na policję od nastolatek, które były zaczepiane na ulicy przez dwóch mężczyzn jeżdżących czarnym polo. Jedno zgłoszenie z Bunschoten – dziewczyna jechała rowerem pustą ulicą na skraju miasta, gdzie zaczęli ją nagabywać. W panice uciekała w stronę domu. Drugie z Soest, kolejnej wsi na skraju miasta, oddalonej od Bunschoten o jakieś 6 km. Tam dziewczyna była nieco starsza, zapamiętała więcej szczegółów. Nie uległa aż takiej panice i zamiast uciekać w popłochu poprosiła o pomoc graczy z klubu piłkarskiego siedzących akurat na boisku.

Policja potwierdziła, że takie zgłoszenia rzeczywiście miały miejsce. Więc kiedy ogłoszono, że znalezione ciało należy do Savannah strach osiągnął punkt kulminacyjny. Czyżbyśmy mieli w okolicy seryjnego mordercę? U nas, na naszej prowincji?? Gdzie nie ma terrorystów, gdzie nawet o kradzieży roweru informują gazety?

Szczerze mówiąc ja też cieszyłam się, że nie muszę posyłać w poniedziałek Misi do szkoły. W końcu chodziło o dwie dziewczyny dokładnie w jej wieku, również uczennice drugiej klasy. Z najbliższej okolicy. Wszystkie te wypadki toczyły się w promieniu 15 kilometrów od domu. Na whatsupowych grupach Misi też wrzało. W jej klasie około 30% uczniów pochodzi z Bunschoten, są też dzieciaki z Hoevelaken. Większość z nich znała ofiary. A droga do szkoły prowadzi przez pola między miastami…

Dziś emocje powoli opadają. Wprawdzie następnego dnia w mediach pojawiły się doniesienia o zaginięciu dwóch nastolatek na południu kraju, ale na szczęście te szybko się odnalazły. W poniedziałek policja niespodziewanie ogłosiła, że oba morderstwa nie mają ze sobą nic wspólnego. Że aresztowali podejrzanych. W przypadku Romy okazał się nim również 14-latek z nieodległej wsi. Po kilku dniach wyszło na jaw, że chodził z nią do szkoły i że zdarzenie miało podłoże seksualne. Jeszcze nie wiadomo, co naprawdę się stało, ale śledczy są przekonani, że cale wyjaśnienie mają w zasięgu ręki. Druga sprawa okazała się bardziej skomplikowana. W areszcie siedzi 16-letni chłopak z Den Bosch (prawie 100 km stąd), który miał się umówić z Savannah przez media społecznościowe. Ale od wczoraj wiadomo, że policja bierze pod uwagę inne możliwości i nabrała wody w usta.


Na szczęście (dla nas, dla ofiar niestety niczego to nie zmienia) od niedzieli żadnych nowych wydarzeń w okolicy nie było. Dzieciaki wróciły do szkół i nadal jeżdżą rowerami, chociaż starają się organizować w większe grupy. Co zresztą zasugerowały lokalne władze. A więc jednak nie mamy seryjnego mordercy. Nie ma (a może jednak są?) tajemniczych facetów w małym czarnym samochodzie. Nie żyjemy w mrocznym matriksie. Po prostu ogarnął nas strach. Bo też zbieg okoliczności był niesamowity. 3 dni, 2 wsie w niewielkiej odległości, 2 ofiary w wodzie, 2 14-latki, 2 uśmiechnięte blondynki. Cóż, mam wielką nadzieję, że to tylko panika. Że obie sprawy szybko się wyjaśnią. Że w okolicy zapanuje spokój. I tylko rodziny obu dziewczyn i ich koleżanki i koledzy będą musieli sobie radzić ze swoją wielką stratą. Współczuję im szczerze, bo straszne jest stracić dziecko. Każde dziecko. A tym bardziej tak nagle i tragicznie. 

typowa Holenderka

8 komentarzy:

  1. Przykra sprawa. Mam nadzieję, że się wyjaśni i więcej nikt nie zginie.

    Podczas pobytu w NL miałam wrażenie, że monitoring jest wszędzie ale może tak jak piszesz to kwestia rejonu. Bo z jednej strony taki monitoring to inwigilacja ale czasem daje poczucie bezpieczeństwa i policja reaguje.
    Pozd T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiałam. W centrum miast, na autostradach - na pewno. Ale na bocznych ulicach raczej nie. Szkoły np. nie mają za dużo monitoringu, ewentualnie nad wejściem i w głównym holu. A już na pewno nie ma ochrony wszędzie. :)

      Usuń
    2. Ale spotkałam się z czujnością samych ludzi, że jak się pojawiła jakaś nieznana osoba spacerująca po osiedlu z wózkiem to ktoś potrafi poinformować policję, aby skontrolować osobę bo coś zaniepokoiło tego co zadzwonił. Może w NL mniej się chodzi a więcej jeździ rowerem, autem.
      Znajomy Holender w jakimś zakątku zaparkował na chodniku, żywej duszy nie masz, wszedł na 4rte piętro, wziął coś i zszedł a tam mandat 50euro za złe parkowanie. Następnego dnia zrobił dokładnie to samo i dostał kolejny mandat. Szybko nauczył się parkować w dozwolonych miejscach.
      Ale to też może kwestia rejonu:-)
      pozd T.

      Usuń
    3. Tak, to prawda. Ludzie są czujni i na pewne rzeczy reagują. Ale nie zawsze. Wydaje mi się, że w Niemczech są czujniejsi. I bardzo dbają o dzieci na zasadzie "wszystkie dzieci są nasze". Holendrzy aż tak się wspólnotą nie przejmują. Ale to się mocno różni w zależności od miejsca. W małych miasteczkach, jak Bunschoten, zdecydowanie tak. W dużych miastach, gdzie jest bardziej anonimowo oczywiście mniej. To naturalne. :)

      Usuń
    4. Mam trochę inne doświadczenia co do tej wspólnotowości Holendrów, bo ich sposób spędzania imprez, świąt pokazuje ze dbają o tą wspólnotę - wyraża się to właśnie wspólnym spędzaniem czasu, grami, formą zabawy do której też wciągają dzieci - tak potrafią spędzać święta - wspólne spędzanie czasu. Oni nawet "tańczą" (podrygują) wspólnie na weselach, imprezach.
      Byłam kiedyś na ślubie cywilnym w NL, 3-5cio letnie dzieci były częścią tej uroczystości, odświętnie ubrane siedziały na stole pani udzielającej ślubu:-) Pani urzędnik sama zaprosiła dzieci.
      Właśnie w NL zobaczyłam, że małe dzieci towarzyszą w wielu miejscach, gdzie często w PL krzywo się patrzy jak ktoś jest z małym dzieckiem.
      Znajomy Holender jak widzi, że ktoś obrywa lusterka w autach, albo wypił więcej niż jest dozwolone i wsiada za kierownicę to dzwoni od razu na policję. Może to też kwestia charakteru, wychowania i wielu innych czynników.
      Faktycznie duże miasta są inne, znajomi Holendrzy śmieli się, że pytając o drogę w Amsterdamie wszyscy zapytani odpowiadali "nie jestem stąd":-) I w takim mieście prościej o anonimowość, ale na osiedlu ludzie się już mogą znać, choćby z widzenia.
      pozd T.

      Usuń
    5. Ale ja właśnie to miałam na myśli. Wspólnotowość w małej grupie - tak. Dzieci zawsze mile widziane. Ale wspólnotowość w mieście w sensie przejmowania się problemami obcych ludzi i całości społeczeństwa już niekoniecznie.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...