Wycieczka tramwajem wodnym po kanałach to obowiązkowy punktu zwiedzania Amsterdamu. Polecam, bo daje możliwość obejrzenia miasta z zupełnie innej perspektywy. A przy tym oszczędzamy nogi i w godzinkę-półtora zobaczymy najciekawsze punkty miasta. Tę charakterystyczną sylwetkę długich płaskodennych łodzi zna chyba każdy. Zwłaszcza, że Amsterdam nie jest jedynym miastem na świecie wykorzystującym tego typu transport. Oslo, Kopenhaga czy Hamburg to inne północnoeuropejskie miasta, w których możemy skorzystać z tramwajów wodnych. Ostatnimi laty upowszechniły się tez w Polsce, nie tylko w Trójmieście, ale również w Krakowie, Wrocławiu, Bydgoszczy i Warszawie. A najbardziej znane są te z Wenecji, zwane vaporetto, które chyba jako jedyne nie są przeznaczone wyłącznie dla turystów, ale i używane powszechnie przez mieszkańców miasta.
Ale skąd właściwie wzięły się tramwaje wodne? Tego niestety nie wiem na pewno, ale podejrzewam, że niemały udział w ich wynalezieniu mieli Holendrzy. Potrzeba matką wynalazków, no a w Holandii warunki były przecież wyjątkowe - woda, woda i jeszcze raz woda. Więc czemu by jej nie wykorzystać? Niderlandy były wtedy już poprzecinane licznymi kanałami, po których można było podróżować (lub transportować towary) płaskimi łodziami, czyli barkami. A tymczasem rodził się transport publiczny: dyliżansy, pierwowzór autobusów zaczęły kursować około połowy XVI wieku. Ale w Holandii sprawdzały się średnio. I dlatego na początku XVII wieku przedsiębiorczy Holendrzy wpadli na pomysł używania tzw. trekschuit jako środka komunikacji publicznej. Na uczęszczanych trasach kursowały według stałych rozkładów długie łodzie, którymi za ustaloną z góry opłatą można było odbyć podróż. Miały one charakterystyczną sylwetkę z płaskim dnem dla żeglugi po płytkich kanałach. Były przystosowane do przewozu ludzi: miały wzdłuż burt siedzenia, na których mieściło się około 15 pasażerów. Podobno na pokładzie serwowano posiłki i napoje, a w razie potrzeby zapewniano damskie towarzystwo.
Barki te nazywane były trekschuit, czyli łódź ciągniona, ponieważ napędzane były... końmi. Konia zaprzęgano do łodzi i prowadzono brzegiem kanału.
Do dziś używane są łodzie w tym kształcie, chociaż oczywiście z napędem motorowym. Ale na specjalne okazje może być i koń. W końcu w Holandii koni nie brakuje.
Ciekawy wpis, nie wiedziałem, że te wodne tramwaje mają taką historię. Zawsze patrzyłem na te barki tylko przez pryzmat atrakcji turystycznej.
OdpowiedzUsuńAllochtonko, dziękuję za ciekawy wpis. Tak mi się skojarzyło z burłakami niemieckimi, którzy dawniej na Renie (ale i na innych rzekach) zajmowali się ciągnięciem statków. Tam, gdzie prąd rzeki był zbyt mały, albo jeśli transport dóbr na statkach odbywał się pod prąd. Ciężka to była praca.
OdpowiedzUsuńO.
Cześć Obieżyświatko! Oj, ciężka ta praca musiała być. Też widziałam zdjęcia takich akcji na Renie w Emmerich. Ale i w Holandii ręcznie ciągnięto. Co ciekawe, wszystkie ryciny z dawnych czasów przedstawiają transport konny. Za to widziałam zdjęcia z lat 20-tych i 30-tych XX wieku z ludźmi w roli głównej. Czyli z czasów wielkiego kryzysu. Ale może i wcześniej tak bywało. Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuń