Klub Polek rozpoczął właśnie nową jesienną akcję. Temat brzmi "Do czego nie mogę się przyzwyczaić w moim kraju". W sam raz dla mnie - w końcu w Holandii znalazło by się wiele rzeczy, które strasznie mnie drażnią. Ale nie, to nie jest jeszcze mój post z odpowiedzią na to pytanie. On ukaże się dopiero 8 listopada. Na razie przeczytałam 4 już opublikowane posty: Ani z Austrii, Ani z Francji, Ady z Niemiec i Basi z Francji. Fajne teksty i masa ciekawych spostrzeżeń. Ale jedna rzecz mnie zdziwiła. W tych 4 tekstach aż 2 razy powtórzyło się "Miłego dnia". Zdanie, które uwielbiam! Zarówno w wersji niemieckiej (Schonen Tag noch! / Schones Wochenende! itp.), jak i holenderskiej (Fijne dag nog! / Fijn weekend! / Fijne zondag!). Do tego zdania akurat przyzwyczaiłam się natychmiast i to tak bardzo, że nie tylko odpowiedź przychodzi mi z automatu, jak i sama żegnam nim kogo popadnie. Również w Polsce, co niekiedy spotyka się ze zdziwieniem, ale na szczęście najczęściej z miłym uśmiechem. Te posty skłoniły mnie do refleksji na temat różnych przyzwyczajeń i standardowo używanych zwrotów. Zauważyłam na przykład, że z kolei mnie wprawia w konsternację wprowadzone w Polsce kilka lat temu żegnanie klientów w sklepach, na stacjach benzynowych, barach i punktach usługowych wyuczonym "Dziękuję i zapraszam ponownie". Pewnie tylko mnie to zdanie drażni tak straszliwie (nikt inny się nie skarży). Mam swoją teorię dlaczego. Filozofka ze mnie! Otóż hasło "Miłego dnia!" brzmi dla mnie całkowicie naturalnie. Może (i jest!) być używane nie tylko w sytuacjach usługodawca-klient, ale również na zakończenie spotkania między przyjaciółmi, znajomymi czy członkami klubu sportowego. Kiedy je słyszę, wierzę w to, że osoba je wypowiadająca NAPRAWDĘ życzy mi miłego dnia. Więc jeśli to jest kasjerka, sprzedawca frytek czy recepcjonistka z siłowni, to mam wrażenie, że rzuca swoje "Miłego dnia!" zupełnie bezinteresownie, tylko po to, żeby być miłym, żeby okazać życzliwość innemu człowiekowi. Nawet wtedy, gdy wiem, że to pracodawca wymaga od niego takiego kończenia rozmowy dla dopieszczenia klienta. Kiedy natomiast słyszę "Dziękuję i zapraszam ponownie!", od razu czuję, że to TYLKO formułka wyklepywana w interesie firmy. Ona nie ma wprawić klienta w dobre samopoczucie. Ma jedynie (moim zdaniem strasznie nachalnie) namówić mnie na powtórne odwiedzenie tej instytucji i zostawienie w niej gotówki. Cóż - ja jestem przekorna. Dlatego mnie raczej zniechęca. Nie lubię, jak ktoś próbuje mną manipulować (i to w tak mało wyrafinowany sposób). Za to tam, gdzie słyszę swojskie (!) "Miłego dnia!", na pewno się jeszcze pojawię. Cóż, przyzwyczajenie drugą naturą. To pewnie najprostsze wyjaśnienie różnych reakcji na to samo zdanie - nieco mniej skomplikowane od moich długich filozoficznych wywodów.
Rzadko zdarza mi reagować bezpośrednio na posty z innych blogów. A jeszcze rzadziej pisać takie emocjonalne teksty. Tym tekstem trochę wracam do korzeni. W końcu zabrałam się za pisanie bloga gównie po to, żeby odreagować różnice kulturowe. Wygląda na to, że przeszłam na drugą stronę. Pozwolę sobie więc pożegnać Was życząc MIŁEGO DNIA! Chociaż w sumie również ZAPRASZAM PONOWNIE!
Bardzo sympatyczny tekst:) Moje odczucia są podobne. Też dla moich uszu milsze jest: "Miłego dnia" niż "Dziękuję i zapraszam ponownie!" Choć tak naprawdę wiele zależy od mimiki i uśmiechu rozmówcy. "Miłego dnia" rzucone bez uśmiechu, odklepane jak frazes już nie budzi we mnie pozytywnych skojarzeń... Na szczęście to się rzadko zdarza. A miłym zawsze warto być...
OdpowiedzUsuńŚwiat wydaje się wówczas bardziej przyjazny.
Masz rację. Czasami widać, że ktoś się zmusza i wtedy nie do końca jest przyjemnie. Ale w Holandii to raczej rzadko można wyczaić, bo tu ludzie mają we krwi organizowanie rozmowy tak, żeby było przyjemnie. Mam wrażenie, że jest to celem samym w sobie. Często bardziej zależy im na zadowoleniu wszystkich uczestników rozmowy niż na osiągnięciu rozwiązania jakiejś sprawy. :)
Usuń