22 stycznia 2015

Model polderowy, czyli o holenderskim sposobie dyskutowania

źródło
Ożywiona dyskusja, która toczyła się ostatnio w fejsbukowej grupie Klubu Polek na Obczyźnie zainspirowała mnie do uporządkowania moich przemyśleń na temat różnic w komunikacji. Różnic między narodami oczywiście. Będzie to więc mój ulubiony komentarz z cyklu: jak to robią w Holandii versus w Niemczech i Polsce.

Zaczęło się - jak wieść gminna niesie - od dyskusji światopoglądowej, a skończyło na różnicach w pojmowaniu celu istnienia grupy. Ale to w sumie nieważne, co tę grupową dyskusję sprowokowało. Było momentami ostro, jak to między Polakami, a w efekcie w tej do tej pory dobrze współdziałającej grupie pojawiły się rysy. I naszła mnie tak refleksja, że chociaż wiele z nas, członków tego klubu już bardzo wiele lat żyje poza Polską, to jednak naszej polskiej mentalności nie pozbędziemy się nigdy. Nawet jeżeli próbujemy uczyć się innych sposobów komunikacji i załatwiania spraw. Bo w każdej kulturze robi się to zupełnie inaczej.

Weźmy taką właśnie dyskusję światopoglądową. W Polsce: wielka kłótnia, wyzwiska, w końcu wszyscy poobrażani przestają się do siebie odzywać (przynajmniej na jakiś czas). W Niemczech dyskutuje się spokojniej i ogranicza do prezentowania argumentów. Jeśli przeciwnicy mają całkowicie sprzeczne opinie, nie dające się w żaden sposób pogodzić, dyskusja po prostu się kończy. Przez krótką chwilę trwa jeszcze chłodna wymiana argumentów, po czym wszyscy milkną, bo po co jątrzyć. W Holandii tym bardziej lepiej nie rozprawiać na żadne kontrowersyjne tematy (po co w takim razie przywiązywać taką wagę do uczenia dzieci rozumienia wiadomości i wyrabiania własnych opinii?). Po oświadczeniu pierwszej osoby uczestnicy, którzy mają odmienne zdanie, rezygnują. Bo już samo wygłoszenie zdecydowanego oświadczenia jest wstrząsem dla ludzi, którzy w rozmowie posługują się głównie pytaniami.


Szczególny jak sposób dyskutowania na wszelkiego rodzaju zebraniach i spotkaniach. Lata w Niemczech nauczyły mnie szanowania czasu własnego i rozmówcy. Nie darmo mój były szef po godzinie jałowych dyskusji mawiał: "ok, straciliśmy godzinę mojej pracy - 200 euro, godzinę twojej - 100 i po godzinie waszej - kolejne 100. Więc skupmy się w końcu i rozwiążmy problem". No właśnie, bo spotkanie miało na celu zakończenie tematu. I takim efektem musiało się zakończyć. Nieważne, czy rozwiązanie było optymalne, grunt, żeby było ostateczne.


W Holandii spotkanie ma zupełnie inny cel: zbliżenie stanowisk. Czyli nie efekt, a same negocjacje są istotą. Holendrzy są z tego bardzo dumni. Nazywają tę metodę dochodzenia do konsensusu "het polder model", czyli modelem polderowym. Termin ten ukuto w latach 80-tych w odniesieniu do zapoczątkowanych wówczas negocjacji dotyczących warunków pracy i płacy. Negocjacje te były (i nadal są) prowadzone w trójkącie pracodawcy-związki zawodowe-rząd, osobno dla różnych branż gospodarki, a ich rezultatem są zbiorowe układy pracownicze (CAO).
 



źródło

Ale tak naprawdę ten typ negocjacji znany był w Holandii od wieków. Idea sięga prawdopodobnie średniowiecza, kiedy to trudne warunki życia w Niderlandach zmusiły ich mieszkańców do wcześniejszego niż na innych terenach zacieśniania współpracy i organizowania się w celu osiągnięcia wspólnych korzyści. To właśnie wtedy rozpoczęto kopanie kanałów, budowanie wałów, tam i grobli oraz osuszanie bagnisk. I tak powstały holenderskie poldery. Żeby tak wielką pracę wykonać bez użycia maszyn, ludzie musieli ze sobą ściśle współpracować i dobrze dzielić obowiązki. Wszyscy - niezależnie od statusu społecznego. Tak wyewoluowało holenderskie kolektywne podejmowanie decyzji, w którym monopol silnych liderów zastąpiło długotrwałe ucieranie konsensusu.

Brzmi pięknie, prawda? Ale to oczywiście teoria. Praktyka bywa wkurzająca, zwłaszcza dla osób wyrosłych w innej kulturze. Dla mnie jest tez wyjątkowo mało efektywna. Dyskusja w wersji holenderskiej sprowadza się do "polderowania" (w języku holenderskim istnieje czasownik "polderen"!). Zaczyna się zawsze jednakowo: "Jak miło, że znalazłeś dla mnie czas". Dalej obowiązkowo propozycja filiżanki kawy lub herbaty. Następnie przy pomocy licznych pytań i mniej licznych odpowiedzi wyjaśniamy sobie wzajemnie o co właściwie chodzi. W końcu każdy z uczestników może przedstawić swoje oczekiwania. Jeśli atmosfera jest sprzyjająca rozmawia się dalej po trochu ustępując. Ale nie za daleko. Najczęściej kończy się na lekkim zbliżeniu poglądów - każdy robi maleńki kroczek w kierunku środka. Dyskusję zamyka się wzajemnymi zapewnieniami o jej konstruktywności i zadowoleniu rozmówców z rezultatów, po czym ustalany jest termin kolejnego spotkania.  I tak w koło Macieju. Aż stanowiska kiedyś się spotkają... albo aż komuś się znudzi, a może nawet do czasu, gdy wszyscy zapomną, o co właściwie chodziło. Ale to przecież mały szczegół. Najważniejsze, że wszyscy są zadowoleni!


P.S. Spotkanie można umówić również wyłącznie w celu znalezienia pasującego wszystkim terminu kolejnego spotkania. 

9 komentarzy:

  1. Spotkałam sie z opinia, ze taka polityczna poprawność to efekt Uni Europejskiej. Ze cecha mówienia wprost dotyczy krajów, ktore dopiero co dołączyły do UE i jeszcze nie nauczyły sie tej poprawności.

    Z kolei w PL tez sie zmienia. Wykładowcy byli bardzo niemile zaskoczeni, ze jak wprowadzono odpłatny drugi kierunek studiów to studenci nie protestowali. Oni oczekiwali, ze młodzież będzie zbuntowana, a tu cisza.
    A w książce " Amsterdam. Historia najbardziej liberalnego miasta na świecie" jest opisana historia kształtowania sie tej holenderskiej debaty, i dochodzenia do wspólnego zdania, no i budowanie polderow, budowanie Amsterdamu, i ta ciężka ręczna praca wymagana przy tej pracy tez jest opisana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja myślę, że dzisiejsza Unia musiała się tego od kogoś nauczyć. I może to właśnie byli Holendrzy, chociaż pewnie nie tylko oni.

      To, że nie protestują, ma chyba inny mechanizm. Raczej coś w stylu: lepiej się nie wychylać, nic nie mówić i robić swoje, to więcej zarobię. Ale ma niewiele wspólnego z wyrażaniem opinii w dyskusji - dyskusji z władzami uczelni czy ministerstwem nie było wcale, a między sobą pewnie opinie wyrażano dość dosadnie.

      Właśnie czytam tę książkę. Trochę powoli mi idzie, bo po holendersku (jest przetłumaczona na polski?), ale bardzo mi się podoba. Nie ze wszystkim się zgadzam - mam wrażenie, że autor za bardzo stara się dopasować fakty do swojej teorii. A kiedy fakty do tej teorii nie pasują - tym gorzej dla faktów - po prostu je pomija. Ale pomimo tego czytam z wielkim zainteresowaniem, bo jest w niej wiele ciekawych spostrzeżeń i na pewno po tej lekturze trochę lepiej zrozumiem Holendrów. -:)

      Usuń
    2. Wiesz, ze polska młodzież nie wie co znaczy skrót PRL? Oglądałam materiał z ulicy i byłam przerażona. Nie wiem na ile polska młodzież jest zainteresowana tzw. społecznym interesem. Czasem przeglądam różne blogi zwłaszcza po wybuchu konfliktu na Ukrainie, młodzież studiująca dalej była zainteresowana swoimi "nosem".

      Nie mogę sobie przypomnieć w której książce o tej poprawności politycznej przeczytałam ale kontekst bardzo mi pasował do tego co zaobserwowałam. Przykład z konferencji: prelegent przestawiał źle przeprowadzone badania. Brytyjczyk wstał i powiedział, że jest to interesujące ale sugerowałby skupić uwagę na procesie pomiarowym. A Polak wstał i powiedział "tu masz błąd, tu masz błąd a wynik jest fałszywy". My tej poprawności być może się nauczymy.

      Cieszę się, że książka Ci się podoba, bo nie czuję się winna za rekomendację. W prezencie też ją kupuje znajomym aby zobaczyli inny obraz Holandii niż tylko to co przedstawiają nasze media . Książka o Amsterdamie jest wydana po polsku:-) Ciekawe, które fragmenty Ci nie pasują. Dla mnie się zgadzała. Czytałam też książkę Huizinga i wiele innych i w sumie całość pasuje mi do tego co widzę w Holandii.
      Pozdrawiam T.

      Usuń
    3. To może dobrze, że ja się już do młodzieży nie kwalifikuję. To chyba znak czasów, że sporo ludzi w zainteresowaniach nie posuwa się dalej niż czubek własnego nosa. I chyba nie tylko w Polsce. Moja ulubiona anegdota na ten temat: Rozmawiają dwie uczennice szkoły średniej. "A co robi twój ojciec?" "Jest radiologiem". "Cool, a w jakim radiu pracuje?" To akurat obrazuje stan wiedzy holenderskiej młodzieży. Wyniki raczej podobne... Można dyskutować, czy to efekt wyłącznie konsumpcyjnego podejścia do życia (w obu krajach podobnie). Czy może również zbyt małego kontaktu z rodzicami (w Holandii chyba jednak lepszy). A może edukacji szkolnej (potężne różnice). Ale niekoniecznie mierzyłabym wiedzę o świecie obecnością tematu Ukrainy na blogach. Sama też o tym nie piszę, a śledzę temat i mam oczywiście swoje opinie. Tyle że nie uważam się za osobę kompetentną, żeby się publicznie wypowiadać.

      Nie masz powodu do poczucie winy w żadnym razie. Nawet gdyby mi się nie podobała. Bardzo się cieszę z takich konkretnych dyskusji, które się czasem (szkoda, że tak rzadko!) na blogu rozwijają. Uwielbiam je. I doceniam wszelkie sugestie, zwłaszcza książkowe.

      A co do książki Shorto: zgadzam się z jego tezą, że Holendrzy (czy jak on chce amsterdamczycy) wywarli duży wpływ na rozwój liberalizmu, handlu, ale nie szłabym tak daleko, żeby twierdzić, że cały system polityczny i gospodarczy USA jest holenderskim produktem. Shorto pomija fakty, które mu nie pasują. Np. jego zdaniem amsterdamczycy wynaleźli giełdę. A przecież sam wspomina, że wcześniej giełdy były w Londynie i Antwerpii. Może i gorsze, bo tylko towarowe, a w Amsterdamie powstała pierwsza giełda papieró wartościowych, ale to ulepszenie, a nie wynalezienie. Wg Shorto VOC była pierwszym globalnym przedsięwzięciem. A co z handlowymi stowarzyszeniami miast włoskich i północno-europejską Hanzą, w której działały zresztą prężnie holenderskie miasta. Może i VOC była pierwszym globalnym przedsiębiorstwem, ale organizacje tego typu powstawały już wcześniej. No i wreszcie, rozumiem, że trudne warunki życia związanie z koniecznością okiełznania wody przyczyniły się do szybkiego rozwoju społeczeństwa opartego na współpracy i podziale ról w Niderlandach, ale moim skromnym zdaniem nie mogły być jedynym czynnikiem. W końcu można podać dziesiątki przykładów innych miejsc na świecie, gdzie warunki też były trudne, a społeczeństwo nie przyjęło takich form, jak w Holandii. więc Shorto chyba trochę upraszcza.

      Ale się rozpisałam... Jak wspomniałam, uwielbiam takie dyskusje, więc proszę o więcej! Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    4. Od młodych nie oczekiwałam debaty nad Ukrainą ale samego dostrzeżenia że dzieje się konflikt zbrojny tak naprawdę bardzo blisko nas. Młodych nie interesuje świat, interesuje ich własna osoba w świecie:-) Nasza młodzież wyszła na ulice jak im chcieli kontrolować dostęp do internetu.

      Owszem w innych miejscach na świecie był handel na giełdzie ale to w Holandii powstały spółki, emisja akcji, i rynek akcji który to na zawsze odmienił świat finansów. U nich też były pierwsze spekulacje cenami tulipanów, ludzie potracili domy. Z tego co pamiętam to wtedy zakazano takich mechanizmów, przynajmniej w Holandii.
      Chociaż to co dla mnie jest wyjątkowe w tych ich działaniach to, że to było dostępne dla wszystkich, każdy niezależnie od pochodzenia mógł uczestniczyć w tej giełdzie. Moim zdaniem jednak ta ich równość wyprzedziła poddaństwo jakie miało miejsce w Polsce.

      Nie tylko Shorto uznaje giełdę holenderską za pierwszą, świat nauki również. W Centrum Nauki Kopernik jest stoisko uczące giełdy, i nazywane jest "giełda holenderska" pierwsza giełda na świecie:-) Stanowiska w Centrum Nauki Kopernik są konsultowane z różnymi specjalistami z różnych obszarów nauki:-)
      Ale przy tym stanowisku wiesz co było smutne, że nie wszyscy Polacy rozumieli zasady działania. Byłam z Holendrami w różnym wieku, i dzieci 9,11letnie rozumiały mechanizm giełdy holenderskiej i wygrywały z dorosłymi Polakami. Dzieci nawet nie rozumiały polskiego, one wiedziały jak należy grać na giełdzie.

      A tego nie pamiętam aby Shorto pisał, że to trudne tereny to jedyny czynnik, musze sprawdzić ten rozdział:-)
      Pozdrawiam T:-)

      Usuń
    5. Nigdy nie byłam w CN Kopernik. Jak zawinę do Warszawy, to pójdę. Fajnie, że jest tam takie stanowisko. No, ale mnie to nie dziwi, że Polacy nie rozumieją mechanizmów. W końcu nikt nas tego nie nauczył (i chyba nadal nie uczy). Tu dzieciaki uczą takich ważnych w życiu umiejętności od małego, co bardzo mnie cieszy. W domu też zaczynamy właśnie szkolenie z obsługi konta i kart. Nieraz w różnych muzeach gramy w takie gry symulacyjne (np. Geldmuseum w Utrechcie, Twentse Welle w Enschede), gdzie się prowadzi firmę rodzinną albo gra na giełdzie. Musze powiedzieć, że mam słabe wyniki - to właśnie efekt zaniedbań edukacyjnych.

      Może trudne warunki to nie jedyny czynnik, ale wg Shorto decydujący. Chyba cały rozdział ma tytuł "Problem wodny" czy coś w tym rodzaju. No chyba, że ja jakoś niewłaściwie go rozumiem - jak wspominałam czytam po holendersku i nie jest to dla mnie łatwa lektura. A może w tłumaczeniach się coś gubi, a coś pojawia - w końcu i wersja polska i holenderska to wersje tłumaczy.

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    6. Pamiętam, że w Nemo to było całe piętro gdzie były gry giełdowe. Może teraz coś się zmieniło bo ekspozycje się zmieniają.
      Shorto podaje, że Matthijs van Boxel charakteryzuje w książce „encyklopedia głupoty” walkę Holendrów z wodą na początku ich dziejów w kategoriach przypadłości nazwanej w tytule.
      I dalej cytując już Shorto: „Matthijs van Boxel i inni pisarze holenderscy uważają zmagania swego narodu z wodą za decydujące dla ukształtowania się etyki współpracy, dzięki której powstało społeczeństwo na tyle silne, że zdolne pozwolić sobie na docenienie wartości jednostki.
      Nie poprzestawałbym jednak na tym. Moim zdaniem sytuacja Holendrów i Amsterdamu w szczególności – odzwierciedla sytuację całego świata zachodniego. Wszyscy zdążyliśmy już naśladować ową „głupotę”: zużyliśmy zasoby naturalne, zniszczyliśmy nasze środowisko, cenimy indywidualizm, ale nie możemy się obejść bez współpracy. Domagamy się wolności osobistej, lecz musimy łączyć nasze wysiłki. Badając genezę liberalizmu, nie możemy wiec zapomnieć, że indywidualizm, jako pewna teoria i ideał, ma związek ze skrajnie trudnymi warunkami życia i, co wygląda na paradoks, potrzebą jednoczenia się i kooperacji. „
      „Holendrzy byli i są narodem praktycznym, rzeczowym; pisarze holenderscy uważają, że ma to związek z ich walką z morzem i potrzebą współpracy silnych jednostek przy rozwiązywaniu problemów, w przeciwieństwie do średniowiecznego wzorca dominującego w innych krajach Europy, zgodnie z którym szlachcic rządził swoim majątkiem i pracującymi na nim chłopami.”
      A potem jest już wpływ brak systemu lennego, komisje do spraw zasobów wodnych jako osobliwe połączenie indywidualizmu i kolektywizmu, itd. rozwija wiele aspektów skąd brał się charakter Holendrów. Jak dla mnie to raczej zgłębił to zagadnienie i podkreśla, że to sami Holendrzy tak uważają a on poszerza zagadnienie - w moim odbiorze.
      Co prawda nie ma nic na temat współpracy z tłumaczem książki ale być może to jeszcze kwestia różnicy w interpretacji. Może w holenderskim tłumaczeniu nie chcieli odchodzić od własnych interpretacji? Niektórzy pisarze jak Fallaci tłumaczyli sami na języki, które znali, albo mocno współpracowali z tłumaczami ingerując w każde słowo:-) Z kolei autor biografii Alana Turinga w wydaniu polskim napisał, że wszelkie błędy bierze na siebie, bo polski tłumacz zarzucał go dociekliwymi pytaniami aby przekazać dobrze autora:-)

      Może to jeszcze kwestia indywidualnego odbioru ale mam wrażenie, że autor podkreśla że to właśnie sami Holendrzy tak uważają, a on widzi jeszcze inne wpływające aspekty:-) Choć może trzeba by zajrzeć do oryginału, żeby to rozstrzygnąć:-)
      Pozdrawiam T:-)

      Usuń
    7. Dzięki za wyczerpującą argumentację! Jak zwykle świetnie przygotowaną. Na razie się poddaję. Muszę doczytać do końca, a potem jeszcze raz. Bo mogło mi rzeczywiście coś umknąć przez niuanse językowe. Tak czy owak, na razie odbieram tę książkę jako zdecydowanie bardziej dziennikarską niż historyczną.

      A gier giełdowych z Nemo akurat nie pamiętam. Szkoda. Byłam tylko raz i straszliwie tłoczno było, a nasze dzieciaki jeszcze za małe na wiele tamtejszych zabaw. Następnym razem się przyjrzę temu tematowi. Może na starość się jeszcze czegoś nauczę. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    8. Faktycznie nie jest to podręcznik historii o Amsterdamie ale raczej spojrzenie na wybrane zagadnienia, które autora książki zaciekawiły:-) Nie mniej jednak zgłębił wiele źródeł i dzięki temu jeśli nas coś zainteresuje to sami się z nimi zapoznamy. I możemy mieć inne zdanie niż sam autor:-)
      Ale jaka by ta książka nie była to natura Holendra nie jest taka prosta:-) Można rzec, że Holandia to mały kraj wielkich ludzi:-)
      Pozdrawiam T.:-)


      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...