Ale nastroje się poprawiły, a że ferie wiosenne (bardzo lubię nazwę krokusvakantie) już za kilka tygodni, rozpoczęły się masowe przygotowania do desantu na austriackie (i nie tylko) Alpy. Wbrew pozorom bardzo wielu Holendrów jeździ na nartach i to wcale nie biegowych. W tyrolskich hotelach nie zabraknie więc dla nich miejsc ani instruktorów. Na razie narty zdominowały towarzyskie rozmowy (wysokie ceny, panie!) i fitness-cluby. Każdy szanujący się klub rozpoczął już w grudniu zajęcia przygotowawcze, a ilość chętnych zwiększa się z każdym tygodniem. Jako że mamy styczeń i do narciarzy dołączyli wyznawcy noworocznych postanowień, siłownie po prostu pękają w szwach i duszą się od potu. Dzieci pobierają pierwsze lekcje na miejscu. Wprawdzie gór ci u nas brak, ale stoki są jak najbardziej. Można sobie pojeździć na igielicie, albo i załapać się na sztuczny śnieg. W naszej okolicy tez jest taki stok, wykorzystanie pełne. W zeszłym roku nawet zorganizowano kurs dla dzieci z naszej szkoły. Potem pozostaje już tylko zakup sprzętu (powodzeniem cieszą się giełdy używanego), przygotowanie logistyczne i w drogę.
Stok w Soesterberg (źródło) |
Dzieciaki z naszej szkoły po raz pierwszy na nartach. Szkoła chwali się, że jest jedyną podstawówką w kraju, która taki kurs zorganizowała (źródło) |
Można i tak... |
Oczywiście samochodem, dzięki czemu niemieckie autostrady zostaną na 2 dni zakorkowane, co oczywiście wzmocni zwolenników przyszłorocznych winiet. Można też autobusem. Zwłaszcza jeśli organizuje się silną grupę. Holendrzy uwielbiają wakacje grupowe. Na narty wybierają się często z przyjaciółmi albo w towarzystwie licznej rodziny. To dość powszechny zwyczaj: czwórka rodzeństwa na wakacjach z rodzinami - w sumie z 16 osób, lekko licząc. Dzięki temu czują się w hotelu jak u siebie w domu i nie muszą szukać pozaholenderskich kontaktów. W rozmowach z tyrolskimi hotelarzami to motyw przewodni, jeśli chodzi o Holendrów. Są tam uważani za izolujących się od reszty gości i kiszących we własnym sosie. O ile w ogóle mieszkają w hotelu, bo opcję najczęściej wybieraną jest wynajem dużego apartamentu czy domku, co oczywiście pozwala na znaczne ograniczenie kosztów i żywienie według holenderskiego schematu (trzeba zabrać zapas hagelslag, czyli słodkich posypek do chleba, plus pindakaas, czyli masło orzechowe, i gotowe).
Ale można na narty jechać również ... kamperem. Tyrolskie campingi są czynne i gotowe, a jeśli zobaczycie na nich kampery albo przyczepy, to możecie być pewni, że mają żółte tablice. Osobiście znam tylko jednego miłośnika takiego spędzania zimowego urlopu, ale sądząc po zdjęciach z zaśnieżonych campingów, nie jest w swojej metodzie odosobniony.
źródło |
źródło |
źródło |
Jeśli chodzi o holenderskie narty, to największą tajemnicą jest dla mnie terminologia. Z niewiadomych powodów Holendrzy określają narciarstwo słowem wintersport, czyli sport zimowy. Niektórzy nawet posuwają się do zastąpienia czasownika skieen przez wintersporten. A przecież Holandia to ojczyzna łyżwiarstwa i to ono właśnie powinno być najszybciej kojarzone ze słowem wintersport.
Bardzo ciekawy wpis. Strasznie się zajarałam na jakiś wyjazd bo dawno nie jeździłam na nartach a bardzo to lubię (ale na prawdziwym śniegu). Czas korzystać puki sezon i mam trochę urlopu :P Musieliśmy sobie teraz z mężem trochę sprzętu wymienić na nartywarszawa.pl bo nie zrobiliśmy tego dwa lata temu kiedy ostatni raz byliśmy na stoku. Do wymiany były szczególnie wiązania które miałam całkowicie rozwalone. Bardzo dziękuję za wpis i czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńDzięki! No ja niestety nie jeżdżę, ale całe życie przede mną, więc może jeszcze i do tego dojdziemy... Życzę miłego szusowania! -:)
UsuńSporty zimowe super sprawa :) wpis bardzo interesujący!
OdpowiedzUsuń