W Holandii pełnia lata. Przez poprzednie 2 tygodnie upał aż miło i dużo słońca. Wszyscy łapią chwile. Najlepiej nad wodą. My
też korzystając z pogody wybraliśmy się w jedną z niedziel nad jeziorko. Mamy takie za
miastem, nieduże, ale przyjemne.
W przeciwieństwie do dużego Eemmeer, to małe
ma brzegi wysypane czystym jasnym piaskiem. Jest płyciutkie, w najgłębszym
miejscu w zależności od ostatnich opadów około 170 cm głębokości. Na środku
duża wyspa, gdzie dzieciaki uwielbiają bawić się w piratów albo Indian. I
oczywiście, jak to w Holandii, pełna infrastruktura: wokół jeziora asfaltowa
ścieżka, zadbany drzewostan, śmietniki, toalety, prysznice, kioski z jedzeniem,
plac zabaw. Na brzegu kawał wyznaczonej strzeżonej plaży, ratownicy, punkt
pierwszej pomocy, strażnicy patrolujący teren. I wielkie kempingi – w końcu to
idealne miejsce do spędzania wakacji na łonie natury.
Tłumów nie było. Ale i nie pusto. Jak to w upalne
popołudnie: dzieciaki pluskają się w wodzie, młodzież gra w piłkę, dorośli na
kocach. Banalne – więc właściwie po co o tym piszę. Nie wiem, po co, ale wiem
dlaczego. Bo chyba po raz pierwszy spotkałam się z sytuacją, w której ożyciu
decydowały sekundy. I która w sumie okazała się wysoce surrealistyczna.
Siedziałam sobie pod drzewkiem czytając książkę, gdy
nagle usłyszałam krzyk. Bardzo długi krzyk. W pierwszym momencie nie zwróciłam
na niego uwagi. A bo to raz chłopaki pokrzykują nad wodą? Ale po chwili
zorientowałam się, że ten krzyk nie ustaje, a jego ton staje się jakiś inny:
przeraźliwy. Spojrzałam w stronę wody i zobaczyłam na środku jeziora dwie
wystające ponad wodę głowy. Ale i to mnie jeszcze nie zaskoczyło. Dopiero kiedy
kątem oka zobaczyłam pięciu jednocześnie wskakujących do wody facetów zdałam
sobie sprawę z tego, ze coś się dzieje. Kilka sekund później pierwszy z
mężczyzn dotarł do jednej z głów na wodzie i zaczął holować jej właściciela do
brzegu wyspy. Obok niego płynął drugi człowiek. Zaraz potem zaczęła się
szamotanina wokół drugiej głowy. Po chwili trzech facetów holowało drugiego
topielca. Obu chłopaków wyciągnięto na brzeg. Na szczęście nie zdążyli napić
się wody. Byli tylko maksymalnie wystraszeni, bladzi jak ściany. Tego, który
został przyholowany do plaży, natychmiast ułożono na najbliższym kocu. Do
ratowników podeszło od razu kilka osób z butelkami wody. Po chwili
przetransportowano drugiego chłopca do plaży. Od razu było widać ulgę na
twarzach obu, kiedy upewnili się wzajemnie o swoim bezpieczeństwie. Jednym
słowem: akcja ratunkowa zakończyła się pełnym sukcesem. Nad chłopakami
pochylało się kilka osób, nadbiegł profesjonalny ratownik, zaraz potem pani z
punktu pierwszej pomocy i strażnicy. Do tego momentu wszystko wyglądało
zwyczajnie. O ile w ogóle tak sytuacja może być zwyczajna. W końcu nie co dzień
widzimy jak topią się ludzie. Już kiedyś miałam wątpliwą przyjemność zobaczyć
podobną akcje, ale ta zrobiła na mnie większe wrażenie. Może po prostu z
wiekiem człowiek zaczyna poważniej podchodzić do życia… W tamtym momencie byłam
z jednej strony zafascynowana szybką i skuteczną akcję ratowniczą, a z drugiej
strony zdumiona faktem samego topienia się kogokolwiek na tej bezpiecznej
przecież plaży. Uratowani mieli około 13 i 15-16 lat. W Holandii nie ma
przecież ludzi nieumiejących pływać, zwłaszcza w tym wieku. O systemie kursów pływania, mających na celu przygotowanie każdego dziecka na podobne sytuacje,
pisałam już dawno.
Sytuacja wyjaśniła się dość szybko. Przy kocu z topielcami
trwała jakaś rozmowa. Nad chłopakami pochylali się z troską nie tylko aktywni
ratownicy, ale i obserwatorzy oraz obsługa kąpieliska. Nagle pojawił się jakiś
człowiek w średnim wieku. Podszedł do koca, pociągnął jednego z chłopaków za
rękę, zaczął krzyczeć. I nagle chłopcy wstali i czym prędzej zaczęli się
oddalać za (prawdopodobnie) ojcem. Zero rozmowy, żadnych podziękowań wobec
ratujących. A przecież aż pięciu przypadkowych plażowiczów rzuciło się bez
chwili wahania na ratunek. Jeden z nich, którego koc był rozłożony bezpośrednio
koło mojego, wbiegł do wody w spodenkach i koszuli. Na szczęście wyrzucił po
drodze na koc komórkę, dzięki czemu zamoczył „jedynie” portfel. To właśnie on, z pochodzenia Turek, wyjaśnił nam potem sytuację. Chłopcy
byli uchodźcami z pobliskiego obozu dla uchodźców. Nie znali ani słowa po
holendersku. Myśleli, że jeziorko jest płytkie i dadzą radę
przejść na wyspę po dnie. W przeciwieństwie do tubylców nie umieją pływać. W pewnym momencie stracili dno
pod nogami. I tyle. Mało brakowało, a utopiliby się w płyciutkim jeziorku obok
strzeżonej plaży – choć przecież dotarli do Holandii przekraczając morze.
Ironia losu.
Z jeszcze innej strony: uświadomiłam sobie, jak łatwo nie zauważyć, że w pobliżu topi się człowiek. W ubiegłych latach w związku z licznymi utonięciami w Polsce popularny był filmik, na którym monitoring zarejestrował utonięcie na strzeżonej plaży wśród kąpiących się obok ludzi. Trudno mi było zrozumieć jak to możliwe, że nikt nie widział i nie słyszał co się dzieje. Teraz wiem, że to jak najbardziej możliwe.
No i wreszcie: pływanie, głupcze! Takie sytuacje uświadamiają jak ważna jest ta umiejętność. Zwłaszcza w Holandii. Jak dobrze, że każde dziecko umie tu pływać zanim skończy 7 lat. Szkoda, że w Polsce nie działa podobny system szkolenia i że tak wielu rodziców nie uważa kursu pływania za priorytet. Chyba warto o tym pomyśleć u progu lata.
u nas w miejscowosci na basenie utopiła się 10 letnia Syryjka, tuż po lekcji pływania z klasą. Dlaczego??? zawiodła "doskonała" opieka instruktorów i nauczycieli, z ktorych żaden nie zwrócił uwagi, ze kogoś w klasie brakuje. Dopiero na dole na zbiórce do wyjścia okazało sie, ze jej brakuje. Zadna z koleżanek nie zauwazyła, ze jej nie ma, ona sie z nikim nie kolegowała (nie to, ze nie chciała, tylko nikt z Holendrów tego nie robił). Instruktorka kręciła sie po ośrodku, nauczycielka była juz na dole. Kiedy sie zorientowano - dziecko leżało od wielu minut na dnie i nie przeżyło. W dodatku było na 3 lekcji od początku roku szkolnego, wszystkie dzieci miały przynajmniej dyplom A, wiec wszyscy plywali w duzym basenie. Akurat tutaj zawiodła holenderska niefrasobliwość - jak można dać dziecko, nie mowiace w języku, kompletnie nie umiejące pływać na duzy basen.....kompletny brak wyobrażni ze strony obsługi.
OdpowiedzUsuńO matko! Co za masakra! Rzeczywiście tu ktoś się ewidentnie nie popisał. Gdzie był instruktor??? Biedne dziecko.
UsuńNiestety to również skutek faktu, że dziś dzieci z reguły mają dyplom zanim pójdą pierwszy raz na basen ze szkołą. z tego powodu większość szkół rezygnuje z prowadzenia kursów. Ale uchodźcy oczywiście nie robią kursów na własny koszt w wieku lat 4 czy 5. Zwłaszcza ci świeżo przybyli. I trzeba mieć to na uwadze.
Swoją drogą: niestety problem dotyczy również polskich dzieci. Mój syn chodził na kurs w miasteczku pełnym Polaków. Ale w swojej szkole pływania był jedynym Polakiem ever. Reszta nadal nie umie pływać. I kiedyś wydarzy się dramat. Podobnie jak z dorosłymi...