22 marca 2017

Mój pierwszy dzień w Holandii

przeprowadzka do Holandii allochtonka

W ramach wiosennego projektu Klubu Polek prezentujemy wspomnienia z pierwszego dnia w naszych nowych krajach. I jak to zwykle w takich przypadkach bywa są one czasem śmieszne, czasem straszne. Ale zawsze najbardziej kolorowe i zaskakujące, kiedy ktoś przeprowadza się w jakieś miejsce egzotyczne i mocno oddalone od domu. Moja przeprowadzka z oczywistych względów tak nie była. A że Holandia jest była tuż za rogiem, to i wcześniej przed tym wielkim dniem zdarzało mi się tam bywać. Moich pierwszych dni w Holandii było kilka. Za każdym razem zaskakiwało mnie coś innego.

Pierwszy raz zawitałam do Holandii późną jesienią roku 2000. Przyjechałam na konferencję. Moje pierwsze wrażenie to wszechobecny tłok. Przez kilka dni spacerowałam po Rotterdamie i Amsterdamie i byłam coraz bardziej nerwowa. Liczba osób na metr kwadratowy w centrum przekraczała 4. Dla mnie to zdecydowanie za dużo. Do dziś unikam centrów handlowych w sobotnie przedpołudnia. 

Wrażenie drugie: niezwykłe kolory skóry mieszkańców Holandii. A zwłaszcza Rotterdamu, który jest chyba najbardziej "kolorowym" miastem w tym kraju. Nie znając dobrze historii holenderskich podbojów, handlu niewolnikami, indonezyjskich faktorii handlowych i surinamskich plantacji trzciny cukrowej i nie zdając sobie sprawy z wielkości imigracji do Holandii z jej byłych kolonii zadawałam sobie pytanie skąd się te fantastyczne odcienie biorą.

Mój drugi pierwszy dzień to odwiedziny w Groningen, gdy zaczął tam pracować mój mąż. Wtedy zaczęłam zwracać uwagę na język. Pierwsze słowo, które zapamiętałam to "uit" - bo pojawiało się co parę kilometrów na wyjazdach z autostrady. Pierwszy zwrot to "Let op! Drempel", czy "Uwaga! Próg" przed licznymi progami zwalniającymi w miastach i wsiach. No i tekst, który zapada w ucho podczas słuchania radia - fonetycznie "pyntenel". Długo się zastanawiałam, co to znaczy. Minęło wiele dni, zanim zrozumiałam, że to końcówka nazw stron internetowych ".nl" (punt=kropka). 



Z innych wrażeń zapamiętałam wtedy latające po ulicach śmieci, pyszne ryby na miejscowym targu i zapory na wybrzeżu prowincji Groningen.

allochtonka Jak Holendrzy bronią się przed wodą


Pierwszy dzień kolejnej wizyty, kiedy szukaliśmy już miejsca dla siebie, to zainteresowanie architekturą i urbanistyką. Holenderskie wsie były jak z pudełeczka. Śliczne, zadbane, pełne zieleni. Miasta już nie tak bardzo. Ale przede wszystkim domy inne. Z jednej strony zachwyciły mnie ciekawe, niebanalne kształty. Z drugiej przestraszyły wielkie okna. Wtedy nie wyobrażałam sobie mieszkania w domu jak z marzenia szalonego architekta, z wielką witryną w sypialni. Ale najgorsze były kolory. Ten ciemny klinkier na elewacjach. Ja, przybyła prosto ze Szwabii, gdzie domy są otynkowane na jasny beż i biel, nie mogłam się pogodzić z tymi przygnębiającymi kolorami. Dodatkowo jeszcze ta woda. Co ulicę kanał. Pośrednik zrobił dziwną minę, gdy powiedziałam, że chcę dom z dala od wody. "Jak to, przecież te nad wodą są najlepsze. W tej dzielnicy nie znajdę pani domu bez wody." Racja, mieszkamy na wyspie, wodę mam wprost pod tarasem, mogę sobie ryby łowić jak Paweł Fredry.  

allochtonka klinkier ciemne domy

No i w końcu pierwszy dzień po przeprowadzce: gdy tylko wjechałam swoim pełnym po brzegi autem na dziedziniec naszej wyspy, przywitało mnie towarzystwo sąsiadów, gawędzących siedząc na murku. W ciągu 10 minut zadali mi tyle pytań, że dowiedzieli się wszystkiego. Nie muszę chyba wspominać, że ja nadal wiedziałam o nich niewiele. 

Po wyczerpującym dniu spałam na materacu rzuconym na podłogę jak kamień. Mniej więcej do... 4 rano. Wtedy obudził mnie niesamowity dźwięk. Jakby ktoś łosia obdzierał ze skóry. A to tylko kaczka na kanale o poranku. Wolę czaple, są ciche.

allochtonka kanał kaczka


A od rana nowe przygody pod hasłem: poznaj holenderskie urzędy. Tego, co stało się tamtego pierwszego dnia przy meldowaniu w ratuszu i w kolejnych urzędach nie dam rady opisać w kilku zdaniach. Nigdy o tym nie pisałam - może już czas! W wielkim skrócie: zgodnie z prawem Murphy'ego wszystko, co mogło pójść nie tak, poszło nie tak. Dostałam 2 pesele, co spowodowało późniejszą śmieć jednej z nas, mój pięcioletni syn okazał się dziewczynką i tak dalej... 

Generalnie rzecz biorąc wszystko zgodnie z niemieckim przysłowiem "Aller Anfang ist schwer". Zanim te początkowe wrażenia zbladły, musiały minąć długie miesiące...

allochtonka_przeprowadzka do Holandii



Wszystkie posty z serii "Mój pierwszy dzień" znajdziecie na stronie Klubu Polek.

8 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawie napisane. Miło się czyta. Co naprawiło Twoje zdanie o Holandii?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! W sumie, to nie wiem. Chyba to po prostu przyzwyczajenie. Po latach nauczyłam się doceniać tutejszą przyrodę i coraz lepiej rozumieć ludzi. :)

      Usuń
    2. Ja zawsze byłam zakochana w Austrii i raczej odrzucam negatywy. Z innej strony oprócz trudności urzędowych na początku (częściowo wynikających z braku biegłej znajomości niemieckiego) nic złego mnie nie spotkało, więc nie mam co wybaczać. :D

      Usuń
    3. Mnie w sumie też nic złego nie spotkało - poza kontaktami z urzędami na początku. I wydawało mi się, że ten post wcale nie jest jakiś dramatycznie negatywny. Po prostu Holandia często jest bura i mokra i z tego wynikają nienajlepsze wrażenia. :)

      Usuń
  2. Lubię czytać o pierwszych dniach innych osób. To fascynujące jak odmienne potrafią być pierwsze wrażenia i doświadczenia. Natomiast z jednym na pewno mogę się zgodzić... Ponuro. Kiedy przyjechałam do NL na stałe gęsta mgła utrzymywała się przez miesiąc 😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat jeśli chodzi o nas dwie, to przyjechałyśmy tu z różnych powodów i to mocno wpłynęło na nasze wrażenia.
      A jeśli chodzi o ponurą pogodę, to ja miałam jej próbki przy tych pojedynczych wizytach. Za to po przeprowadzce było raczej ładnie. :)

      Usuń
  3. Od zawsze bardzo lubię Holandię choć byłam tam jedynie 4 razy po kilka dni...więc trudno powiedzieć żebym ją znała. No chyba, że mieszkałam tam w poprzednim wcieleniu. Czytając Twojego bloga (a przeczytałam cały w parę tygodni) miałam wrażenie, że niektóre rzeczy odbieram identycznie choć zdarzało się że inne całkiem odmiennie. W każdym razie czyta się super i trochę zazdroszczę, że masz Holandię na co dzień, pomieszkałabym sobie w niej tak z rok, dwa. Choć znając życie jakbym miała taką możliwość to pewnie dłuuuugo bym się wahała ;-) Zamierzam towarzyszyć Ci regularnie w dalszych postach.
    Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Bardzo się cieszę, że mój blog Ci się podoba. Zapraszam jak najczęściej. I proszę o komentowanie - zwłaszcza wtedy, kiedy sama masz zupełnie inne opinie. To dla mnie ciekawe,że każdy odbiera wszystko zupełnie inaczej.
      Ja też nie podejmuję takich decyzji łatwo. Ale za to często (hi hi). Na rok lub 2 fajnie gdzieś wyjechać. Ale tylko do czasu. Ja już mam dosyć przeprowadzek. Podróże tak, ale tylko wakacyjnie.
      Pozdrawiam!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...