19 listopada 2014

Trier i Monschau - 2 krańce Eifel

Po przerwie na aktualności wracam jeszcze raz do Eifel. Wprawdzie skupiliśmy się tam na kontakcie z przyrodą, ale sam początek i koniec stał pod znakiem architektury. 2 miasta na przeciwległych krańcach regionu: Trier na południu i Monschau na północy. Parę podobieństw jest, ale różnią się znacząco. 

W Trier byliśmy po raz pierwszy. Pojechaliśmy zachęceni opiniami sąsiadów często spędzających nad Mozelą wakacje i pięknymi fotografiami, jakich pełno w sieci. To jedno z najstarszych niemieckich miast, założone jeszcze w czasach rzymskich i wciąż jeszcze posiadające zabytki z tamtego okresu (wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury Unesco). Uchodzi też za jedno z najpiękniejszych miast w Niemczech. Może to kwestia pogody, ale aż tak się nim nie zachwyciłam. Na pewno miał też wpływ na mój odbiór spory tłok, który w Trier panował i rozstawione na głównej ulicy i rynku stragany wokół których kłębiły się tłumy kupujących. No cóż, dzień targowy. Szkoda tylko, że sam targ nie miał jakiego specjalnego uroku, a brzydkie kramy zasłaniały najsłynniejszy trierski (trewirski?) zabytek, czyli Porta Nigra (Czarna Brama). Zbudowano ją w czasach rzymskich z bloków szarego piaskowca, bez używania zaprawy. 



Porta Nigra (Czarna Brama)
W przeciwieństwie do tego monumentalnego i rzeczywiście poczerniałego budynku rynek jest dużo weselszy, otoczony ciekawymi kamienicami o bardzo różnorodnej architekturze i bardziej francuskim niż niemieckim stylu. Najsłynniejsze z nich to Rotes Haus (Czerwony Dom) i Steipe, w której znajdowała się średniowieczna miejska sala bankietowa. Tylko fontanna jest bardziej "niemiecka" w charakterze. Niedaleko trafiliśmy na wąziutką Judengasse. A już poza rynkiem rozciąga się duży plac, przy którym stoją przyklejone do siebie kolejne znane średniowieczne zabytki Trier: katedra Św. Piotra (St. Peters Dom) i Kościół Mariacki (Liebfrauenkirche). 








Rotes Haus (Czerwony Dom) i Steipe 
Judengasse (Ulica Żydowska)
Trier słynie z restauracji, w których podawane jest doskonałe jedzenie, zawsze w towarzystwie mozelskiego wina (właśnie ono przyciąga najwięcej holenderskich turystów). Ale chyba byliśmy słabo poinformowani, gdzie się one znajdują, bo poszukiwanie odpowiedniego lokalu sprawiło nam nieco kłopotu. W okolicach rynku knajp było jak na lekarstwo i to głównie takich dla turystów. Ostatecznie znaleźliśmy klimatyczną knajpkę naprzeciwko katedry, gdzie podawano smaczne ragou z jelenia (niestety wino musieliśmy odpuścić). Było to miejsce zdecydowanie nie turystyczne, za to oblegane przez miejscowych z dużą liczbą dzieci, także niemowląt.  






Kościół Mariacki
Katedra Świętego Piotra
Wnętrze katedry






Nieco posileni kontynuowaliśmy zwiedzanie kierując się do Bazyliki Konstantyna (zbudowana w III wieku naszej ery sala tronowa cesarza Konstantyna, przebudowana później na kościół - największy w Europie poza Rzymem budynek z początków pierwszego milenium), Pałacu Elektorskiego (Kurfürstliches Palais) i dalej do Kaiserthermen, czyli Term Cesarskich. 



Pałac Elektorski
Bazylika Konstantyna

Termy Cesarskie i drugie trewirskie termy Barbarathermen było największymi oprócz znajdujących się w Rzymie termami łacińskimi. I rzeczywiście, już ich wielkość robi wrażenie. Pamiętając termy w Heerlen bardzo chciałam je zobaczyć. W przeciwieństwie do tamtych, wykopaliska Kaiserthermen nie zostały przykryte dachem. W przewodniku przeczytałam, że  Kaiserthermen to tylko parę kamiennych murków, z przebiegu których można sobie przy pewnej dozie wyobraźni wyimaginować, jak wyglądały 2000 lat temu. Mimo tego nie poprzestaliśmy na obejrzeniu ich zza płotu, skąd rzeczywiście takie wrażenie robią. I czekała nas niespodzianka. Zachowała się znacznie większa część, tylko że znajduje się pod powierzchnią gruntu. Oczywiście nie można mówić o całym budynku, ale widać wielkość i kształt niektórych sal. Można też pochodzić zachowanymi korytarzami, które tworzą niezły labirynt. Imponujące. 



Termy Cesarskie






Niestety nie mieliśmy szansy zobaczyć reszty zabytków, bo nie starczyło nam czasu. Może gdybyśmy spędzili więcej czasu w Trier udałoby się nam poczuć prawdziwego ducha tego miasta.



Na przeciwległym krańcu Eifel, w pobliżu Aachen i belgijskiej granicy leży Monschau, zwane "perłą Eifel". Jest to jedno z najlepiej znanych niemieckich miasteczek przygotowanych "pod turystów". Takich pięknych i malowniczych, że aż jakby sztucznych. W takich miasteczkach właściwie nie ma prawdziwego życia. Mieszkają tam głównie właściciele i pracownicy galerii, restauracji i sklepików z pamiątkami. Wszystko jest tylko na pokaz. Ale za to zadbane i rzeczywiście świetnie przygotowane. Mimo że właściwie unikamy takich miejsc, postanowiliśmy odwiedzić Monschau, bo mamy stamtąd miłe wspomnienia z czasów naszego mieszania w Aachen. Przy okazji mogliśmy pokazać je dzieciom (Misia nie pamięta raczej tego, co widziała jeszcze z perspektywy wózka). Niestety wybraliśmy niewłaściwy dzień - jak się okazało pół Aachen zapragnęło akurat w to słoneczne i ciepłe niedzielne popołudnie posiedzieć sobie w kawiarniach i restauracjach Monschau. A droga prowadząca do miasteczka jest bardzo wąska, z licznymi zwężaczami na stromiznach. Ale nic to. Kiedy wreszcie dotarliśmy do kotliny, mogliśmy do woli spacerować wąziutkimi uliczkami, na których czas jakby zatrzymał się parę wieków temu i podziwiać chylące się ze starości kamieniczki na rzeką Ruhr. Widoki naprawdę czarujące, człowiek czuje się trochę jakby znalazł się w bajce braci Grimm. Do tego jeszcze nastrojowe jesienne dekoracje - wrzosy i dynie - fiolet i pomarańcz ... Monschau ma swój urok o każdej porze roku. Pamiętam jak wyglądało pod śniegiem. Pewnie warto się tam wybrać przed Bożym Narodzeniem - podobno jest Weihnachtsmarkt, musi być wyjątkowy w takiej oprawie.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...