4 grudnia 2014
Skąd się tu wzięłam?
Skąd się tutaj wzięłam? Moja emigracja - to temat najnowszego projektu Klubu Polek na Obczyźnie. Minął ponad miesiąc od jego rozpoczęcia i poznaliśmy już kilkadziesiąt mniej lub bardziej oryginalnych historii (wszystkie do przeczytania tu). Wiele romantycznych, niektóre zaskakujące.
Moja historia należy do tych najbardziej przewidywalnych. Nie ma w niej szybkich zwrotów akcji i romantycznych porywów a powolna ewolucja. Właściwie nigdy nie chciałam wyjeżdżać. Podróżować - owszem, ale emigrować - w żadnym razie. Chociaż były okazje. Jeszcze przed maturą próbowałam dostać się do Szkół Zjednoczonego Świata, zastanawiałam się nad studiami zagranicą. Potem już w czasie studiów i zaraz po nich były wręcz otwarte propozycje. Ale nie mogłam sobie wtedy wyobrazić życia z dala od rodziny, przyjaciół i mojego pięknego Gdańska. Miasta pięknego krajobrazowo i architektonicznie. W rozmowach z kolegami z uczelni temat wyjazdu pojawiał się często - zawód związany z nauką, z jednej strony dający olbrzymie możliwości, z drugiej w Polsce właściwie brak szans na rozwój zawodowy poza uniwersytetem. Ja zawsze byłam tą najbardziej zadeklarowaną przeciwniczką emigracji. Żartowałam, że to ja będę w Polsce gasić światło... Stało się inaczej.
Po skończeniu doktoratów byliśmy oboje z moją Drugą Połówką wyczerpani psychicznie. Wiele spraw układało się nie po naszej myśli. Byliśmy wypaleni, zniechęceni i nie mogliśmy się odnaleźć. Szkoda dziś zastanawiać się, czy mogło być inaczej. W każdym razie poczuliśmy konieczność chwilowej zmiany klimatu, oderwania się od codzienności, doświadczenia czegoś nowego, poznania innych ludzi i odkrycia na nowo naszych pasji. Stąd naturalne w naszej sytuacji poszukiwanie możliwości wyjazdu na tzw. w środowisku naukowym postdoca, czyli dwu-trzyletni kontrakt na uczelni.
Był przełom lat 2002/2003, kiedy Leszek rozpoczynał nową pracę w Aachen. Ja musiałam jeszcze zostać w Polsce, bo do pozytywnych zmian dołączyło też oczekiwanie na nowego członka rodziny. Dopiero po urodzeniu córki już obie wyjechałyśmy. Na początku była euforia nowości, ale też typowe trudności związane przede wszystkim z tymczasowością naszego życia. Akademickie, studenckie w klimacie życie do mnie nie przemawiało: miałam akurat co innego do roboty jako świeżo upieczona mama, a z braku kontaktów poza uniwersytetem i z powodu nieznajomości języka nie mogłam znaleźć odpowiedniego towarzystwa. Miałam poważne wątpliwości, czy chcę tam zostać na dłużej, czy potrafię żyć w tym miejscu. Skończyło się krótkim epizodem powrotu. Ale i w Polsce już nie czułam się jak dawniej. Postanowiliśmy więc spróbować jeszcze raz, tym razem zapewniając sobie większą stabilizację.
Kolejnym etapem było zdobycie nowej pracy i zamieszkanie w Würzburgu, a potem na długo w Stuttgarcie. Okres bawarski (Würzburg) był dla nas czasem przełomu. Tam po raz kolejny powiększyła się nasza rodzina i tam zakochaliśmy się w niespiesznym, spokojnym, zdystansowanym południowoniemieckim trybie życia. To właśnie ten wszechobecny spokój, zarówno w skali makro, jak i mikro, przekonał nas do pozostania w Niemczech. Brak nerwowości na co dzień, dużo wolnego czasu dla rodziny i siebie, możliwość realizowania zainteresowań, organizacja społeczeństwa są dla nas synonimem niemieckiej jakości życia. Przekonaliśmy się, że życie na spokojnie, chociaż może bez możliwości zrobienia zawrotnych karier i zarobienia góry pieniędzy, jest dla nas najważniejsze. Przyzwyczailiśmy się do niemieckiego trybu życia, do tamtejszego sposobu wychowywania dzieci i nie mogliśmy sobie już wyobrazić powrotu do Polski. Być może stwarzającej większe możliwości, ale nerwowej, pełnej agresji i ubogiej w wartości, w uśmiech i pozytywne myślenie. Ten właśnie czas jest kluczem do zrozumienia, dlaczego nie wróciliśmy. Bo w naszym wypadku to pytanie jest chyba właściwsze od pytania o przyczyny wyjazdu.
W tamtym okresie pozbyliśmy się też ostatecznie poczucia tymczasowości, a dzięki takiemu spojrzeniu przestaliśmy żyć na obczyźnie. Od tej pory po prostu mieszkamy zagranicą. Nasz dom jest dokładnie tam, gdzie mieszkamy. Po kolejnej przeprowadzce, tym razem do Stuttgartu, metropolii Badenii-Würtembergii, zapuściliśmy korzenie już na dobre. Spędziliśmy tam prawie 5 wspaniałych lat, a Stuttgart stał się naszym Heimatem nie mniej niż Gdańsk. I chociaż mieszkańcy Szwabii uchodzą za niechętnych przybyszom zawsze czuliśmy się tam jak w domu. Również dzięki temu, że Stuttgart, któremu wprawdzie daleko do wielkomiejskości (miejscowi mawiają, że to taka olbrzymia wieś), jest miastem wielonarodowym. Mieszkańcy są fantastycznie przemieszani, a my mieliśmy szczęście zamieszkać na osiedlu, gdzie w każdym domu królowały inne języki. Dzięki temu byliśmy całkowicie typowi i znaleźliśmy wielu bardzo dobrych przyjaciół.
Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy. Ze względu na nową posadę Leszka musieliśmy opuścić Stuttgart. Ponad 3 lata temu przenieśliśmy się do Amersfoort, uroczego miasta w Holandii. Kto czyta mojego bloga regularnie wie doskonale, że ciągle tęsknię i tamten czas, ludzi i kraj w ogóle jeszcze nadal idealizuję. Przeprowadzka była dla nas równie trudna jak wyjazd z Polski. A Holandia ma niestety nieco mniej zalet niż Niemcy. Życie tu nie jest aż takie bezstresowe i spokojne jak tam, zwłaszcza że mieszkamy w samym pępku małego kraju, w mieście żyjącym głównie z usług informatycznych i internetowych, co definiuje szybkie życie. Aklimatyzacja trwała dość długo. Ale czas mija i dziś po 3 latach i tu jesteśmy u siebie. Holandia też jest ciekawa, nasze życie dość ustabilizowane, dzięki tutejszemu systemowi pracy sprzyjającemu częstym urlopom mamy możliwość podróżowania, a nasze dzieci ze Szwabów przekształciły się już w rasowych Holendrów. A więc: żadnych przeprowadzek więcej!
... chociaż właściwie nigdy nie mówię nigdy, w końcu wyjechaliśmy tylko na rok...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
pięknie się czytało .. i jaki pięknie wśród tulipanów ::^)
OdpowiedzUsuńDzięki, Piotrze!
UsuńMam podobne zdjęcie w tulipanach w Manheim! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSuper. To akurat jest z flagowego holenderskiego ogrodu. Ale tulipany zawsze są piękne. Uwielbiam. Pozdrawiam serdecznie!
UsuńPięknie opowiedziane! :)
OdpowiedzUsuńO.
Dzięki! Pozdrawiam Cię serdecznie
UsuńZauważyłam tę dziwną prawidłowość. Wyjazdy na chwilę, na rok, może dwa, zwykle kończą się stałym zamieszkaniem zagranicą :) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMoże wcale nie jest taka dziwna. Jak się pojedzie, pomieszka i sprawdzi, to się człowiek przekonuje. A podjęcie decyzji o wyjeździe na stałe przed sprawdzeniem, czy damy radę, jest niezwykle trudne. I mało kto ma odwagę taką decyzję podjąć. Przynajmniej w dzisiejszych czasach. Dawniej jakoś musieli - np. jadąc do Ameryki wiedział człowiek, że nigdy więcej do rodzinnej wioski nie wróci. Pozdrawiam!
UsuńJa chyba jako jedna z niewielu wyjechałam z myślą,że nie chcę wracać do Polski ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam również z Holandii :)
To podziwiam odwagi i siły charakteru! Pozdrawiam serdecznie!
UsuńMałgoś,
OdpowiedzUsuńwidzę, że jak się chce gdzieś, dokądś wyjechać, marzy się planuje, to i tak życie ma swoje zamiary ;-)
Cieszę się, że jednak odnalazłaś się w Holandii (zresztą, osoba z doktoratem odnalazłaby się wszędzie).
Pozdrawiam Ciebie i kraj tulipanów :-)
też myślę dokładnie tak samo jak Ty kiedyś... wiem, że gdzie indziej życie jest łatwiejsze, ale jakoś wyjechać nie mogę ;) może dlatego, że nie było okazji na dłużej? tym bardziej teraz o tym myślę, gdy tu jest coraz gorzej i gorzej. podróżuję namiętnie, ale na stałe chyba jednak zostanę w PL. przynajmniej na razie ;)
OdpowiedzUsuńdzięki Gosiu za Twoją historię, bardzo lubię takie rzeczy czytać :)
Dzięki za miłe słowa! Rozumiem, jak trudno się zdecydować na wyjazd, na pewno łatwiej, gdy sprawi to przypadek. Życie zagranicą jest łatwiejsze, ale dopiero po pewnym czasie. Początki są zawsze trudne, bo trzeba się wszystkiego uczyć od nowa. Jak się o tym wie, tym bardziej trudno się zdecydować. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę wspaniałych podróży!
Usuń