Zaanse Schans położony jest w pobliżu miasta Zaandam, kilkanaście kilometrów na północ od Amsterdamu. Lokalizacja ta niewątpliwie wpływa na jego popularność. Najpiękniejszy widok na tę wioskę rozciąga się z mostu na rzece Zaan od strony miasta. Skansen powstał w pobliżu rozrastających się szybko terenów przemysłowych, żeby zachować chociaż część historycznych XVIII- i XIX-wiecznych zabudowań. Przeniesiono tu również kilkanaście domów z okolicy. Jednak w przeciwieństwie do większości skansenów próbowano utrzymać w tak utworzonej wsi prawdziwe życie. Dlatego domy zostały wynajęte. W części z nich żyją sobie po prostu ludzie, w innych mieszczą się małe sklepiki. Dzięki takiemu komercyjnemu nastawieniu teren nie musi być ogrodzony płotem i ograniczony biletami wstępu. Coś za coś: zwiedzamy za darmo, ale zwiedzamy głównie miejsca handlu - typowo holenderskie podejście do życia.
Najciekawszym dla mnie obiektem jest warsztat wytwarzający klompy, czyli tradycyjne holenderskie drewniane obuwie. W gablotach wystawiono dziwaczne saboty na różne okazje oraz rozmaite drewniane buty z różnych stron świata. A obok prowadzone są prezentacje: z kawałków świeżego topolowego drewna rzemieślnik w kilka minut robi zgrabne klompy. A pracuje przy użyciu dwóch staroświeckich mechanicznych maszyn, które odwzorowują sabot na podstawie poprzedniego. Jedna maszyna kształtuje część zewnętrzną, kolejna wycina otwór na stopę. Po prostu drukarka 3D. Dalej już ręcznie kształtuje się nosek za pomocą sporej gilotynki, lekko szlifuje i voila! Takie buciki można oczywiście nabyć drogą kupna. Oczywiście są też wersje zdobione - i takie własnie królują na stoisku pamiątkarskim. Drewniane klompy wciąż jeszcze znajdują amatorów. Nie ma lepszego obuwia do pracy w ogródku. Są bardzo lekkie, świetnie izolują od wilgoci oraz charakteryzują się wyjątkową wytrzymałością mechaniczną. Podobno nawet najechanie na tak obutą nogę autem nie spowoduje obrażeń.I łatwiej je wyczyścić niż skórzane buty.
W końcu clue programu - wiatraki. Te akurat uwielbiam i to właśnie one przyciągają mnie do tego miejsca. W Zaanse Schans nad rzeką stoi cały rząd zabytkowych wiatraków. Są na chodzie - ich wspaniałe mechanizmy zachwycają mnie nieodmiennie. Podobnie jak zróżnicowane zastosowanie. Są tu między innymi wiatraki De Bonte Hen i De Zoeker do mielenia gorczycy - region słynie z musztardy (ja kapuję tylko taką). De Huisman mieli przyprawy. Bardzo ciekawe są wiatraki tartaczne De Gekroonde Poelenburg oraz De Jonge Schap, które efektywnie cięły drewno dzięki metodzie opatentowanej już w połowie XVI wieku, na długo przed powstaniem maszyn parowych, które później zastąpiły wiatraki. Podobnych wiatraków było w tym regionie kilkaset, kiedy jeszcze rosły tu jakieś drzewa, z których można było uzyskiwać drewno. Warto też odwiedzić jedyny na świecie wiatrak do mielenia pigmentów De Kat. Większość wiatraków można zwiedzać, chociaż niestety niektóre tylko w sezonie. Za zwiedzanie trzeba oczywiście zapłacić, ale w cenie ulotki opowiadające historię wiatraków nawet po polsku. Poza dużymi przemysłowymi wiatrakami w Zaanse Schans stoi też kilka mini wiatraków, jakich na holenderskich polderach były tysiące, zanim zaczęto używać pomp. O wiatrakach kiedyś już pisałam i w tym poście zamieściłam sporo zdjęć z Zaanse Schans.
A więc Zaanse Schans ma swoje zalety. I trzeba koniecznie chociaż raz zobaczyć to miejsce. Najlepiej zimową porą - wtedy wiatraki nad rzeką spowite mgłą przywodzą najlepiej na myśl dawną Holandię.
Klompy przepiękne :) No i wiatraki.
OdpowiedzUsuńCiekawe miejsce do odwiedzenia.
O.