3 kwietnia 2013

Dwujęzyczność


Nasze osiedle (i w ogóle miasto) jest bardzo "holenderskie". W szkole zdecydowanie przeważają jasnowłose dzieci, wśród których moich dwoje typowych Szwabów trudno nazwać blondynami. Oceniając po wyglądzie prawdopodobnie około 20% uczniów nie jest autochtonami. Ale mimo tego tylko 2 razy słyszałam w szkole rodziców rozmawiających z dziećmi w języku innym niż holenderski (raz po rosyjsku i raz po angielsku).
Zaczęłam więc nasłuchiwać w okolicy brzmienia obcych języków. I nic. Oczywiście jest pewna liczba osób, które posługują się na co dzień swoimi ojczystymi językami plus angielskim - są to jednak expaci i nowi imigranci, którzy nie znają jeszcze (dobrze) holenderskiego. Ale oprócz nich jedyni część Turków i Arabów kultywuje własne języki. Zdecydowane większość mówi jedynie po holendersku i nie uczy dzieci swoich języków narodowych. Dla mnie, przybyłej z wielokulturowego Stuttgartu, jest to szokujące. I kto wie, jak ostatecznie wpłynie na życie mojej rodziny. Na razie wprawdzie nikt się nas specjalnie nie czepia, ale zdarzyło mi się już usłyszeć komentarze sąsiadów typu:
 - Powinniście jak najszybciej zacząć rozmawiać z dziećmi po holendersku.
 - Po co?
 - No jak to? Bo mieszkacie w Holandii.

Na szczęście w szkole nauczyciele wykazują zrozumienie dla wielojęzyczności naszych dzieci (włącznie z uporem w kwestii oglądania niemieckiej telewizji). Ale już ich koledzy reagują ogomnym zdziwieniem na dźwięk rozmowy po polsku czy niemiecku. Na twarzach dzieci maluje się w takiej sytuacji widoczna konsternacja. Reakcja zrozumiała - po prostu nie są przyzwyczajone, nawet te, które według papierów też są allochtonami.

Kilkunastu znajomym osobom, które są imigrantami w pierwszym pokoleniu i założyły w Holandii rodziny, zadałam to pyanie: dlaczego nie chcą, żeby ich dzieci znały ich język. Wszystkie posługują się tymi samymi argumentami:
  • A po co? Przecież mieszkamy w Holandii.
  • Po co męczyć dzieci nauką dodatkowego języka. To tylko miesza w głowie. Przecież nauczą się potem w szkole co najmniej dwóch języków.
  • To niezręczne rozmawiać przy ludziach w obcym języku.
  • Ludzie się dziwnie patrzą, jak mówisz w obcym języku.
  • Moi teściowie nie życzą sobie, żeby ich wnuki mówiły w obcym języku.

Czyli holenderskie społeczeństwo nie wyciągnęło żadnych wniosków z wydarzeń ostatnich 50 lat. Zmusza imigrantów do asymilacji, a jednocześnie ciągle pokazuje im, że nie są prawdziwymi Holendrami, lecz allochtonami. I nadal powiela stare błędy. A przecież można integrować zamiast asymilować. Można mówić świetnie po holendersku, nie zapominając własnego języka. Można dać dzieciom szansę na zachowanie własnych korzeni i kontakt z dziadkami czy krewnymi. Nie mówiąc już o tym, że znajomość dodatkowego języka może się w przyszłości okazać przydatna, a nawet ułatwić karierę zawodową. 

Zrozumiano to już w Niemczech, gdzie od kilku/kilkunastu lat  (po długim okresie podobnej polityki asymilacyjnej) wręcz zachęca się rodziców do uczenia dzieci języków ojczystych. Przynajmniej ja mam takie doświadczenia (a mieszkałam w różnych landach). Opiekunowie ze żłobków, przedszkoli i świetlic oraz nauczyciele zostali dobrze przeszkoleni i jak mantrę powtarzają , że dwujęzyczność jest dla dzieci korzystna. Że muszą mieć korzenie. Że wprawdzie dwujęzyczność na początku spowalnia rozwój mowy, ale ostatecznie rozwija mózg i zwiększa możliwości przyswajania wiedzy w późniejszym okresie. Że dwujęzyczne dzieci łatwiej uczą się później języków obcych. I że ważna jest konsekwencja rodziców.

Dzięki takiej polityce w naszym środowisku nikt nie wstydził się rozmawiać z dziećmi w języku ojczystym. Dzieci też były dumne z tego, skąd pochodzą i że znają dwa języki. Inne nie dzieci czuły się niezręcznie słysząc kolegów rozmawiających w "pogańskich" językach. Więcej, wiele dzieci niemieckich zazdrościło kolegom ich znajomości języków, a i rodzice czasem wyrażali tęsknotę za większymi zdolnościami lingwistycznymi. Przyjaciele moich dzieci naturalnie uczyli się polskich zwrotów i uważały ich używanie za dobrą zabawę. Problemem nie jest nawet wielojęzyczność. Znam kilkanaście rodzin mieszkających w Niemczech, w których każde z rodziców pochodzi z innego kraju. Dzieci od urodzenia uczą się więc nie 2 lecz 3 języków, a czasem i 4. Ciekawostką była rodzina, gdzie matka pochodzi z Korei, ojciec z Włoch, miszkają w Niemczech, ale ponieważ poznali się w USA do dziś między sobą rozmawiają po angielsku. Ich córki w wieku 3-4 lat znały więc aż 4 języki, o zupełnie innych korzeniach.

W klasie Misi na 21 dzieci aż 11 było dwujęzycznych. Co ciekawe niektóre były w trzecim pokoleniu Niemcami. A więc można! Ale nie w Holandii... Cóż, mam nadzieję, że nie damy się przemielić i pozostaniemy trzyjęzyczni.

4 komentarze:

  1. Ludzie "uczeni"czyli specjalisci zachecaja dzieci do dwujezycznosci. Natomiast Holendrzy sa po prostu wbrew obiegowej opiniii narodem malo otwartym na cudzoziemcow. Ja nie mialam problemow,moze dlatego, ze odrazu uprzedzajac ew. zarzuty,jesli ktos zauwazy, ze moja corcia jak na swoj wiek swietnie rozumie, wolam radosnie, ze nie tylko swietnie rozumie ale i swietie rozumie dwa jezyki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram w całej rozciągłości. Ja też tak robię, ale do tego trzeba tu być dość silnym psychicznie. Ci, którzy nie są, dają sobie wyprać mózg i przekonać, że języków obcych to się dzieci nauczą potem w szkole, a do codziennego życia to holenderski wystarczy.

      Usuń
  2. Nie jest prawdą, jakoby dwujęzyczność spowalniała rozwój mowy! Jak znajdę referencje (bo czytałam daaawno, jak u moich dzieci jeszcze cokolwiek mogło rozwój mowy spowolnić), to zacytuję, ale kluczowe jest wyraźne oddzielanie dwóch języków, a nie pogaduszki w stylu "kara stoi na kornerze".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To takie uproszczenie, bo wiele dzieci, które jednocześnie uczą się kilku języków, na początku albo zna mniejszą liczbę słów w każdym z nich niż znałoby w innym wypadku w jednym, albo miesza w jednym zdaniu słowa z różnych języków, co skutkuje gorszą oceną jego umiejętności. Ja widziałam jeszcze u mojego synka problemy z wymową: nie był w stanie jako dwu-trzylatek nauczyć się prawidłowej wymowy pewnych dźwięków, które różnią się od siebie nieznacznie w różnych językach. I ten problem pozostał aż do dziś: R wymawia jak rasowy Niemiec, co dziwnie brzmi, gdy mówi po polsku i holendersku.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...