Holendrzy są bardzo dumni ze swojej oszczędności. Nieepatowanie zamożnością oraz oszczędność to tradycyjne kalwińskie cnoty, przez wieki kultywowane w Holandii. Tę oszczędność łatwo zaobserwować goszcząc w holenderskim domu. Na przykład otrzymując to przysłowiowe już JEDNO ciasteczko do kawy. Bo oszczędza się głównie na jedzeniu. Dlatego też rzadko zaprasza się gości, a jeśli już, to najlepiej tylko na kawę, ewentualnie tzw. hapjes, czyli przekąski. Ale niesprawiedliwością byłoby powiedzieć, że Holendrzy sępią gościom, oni sami również starają się jeść oszczędnie. Jadłospis planują często na tydzień z góry, zakupy robią z kartką i często przedkładają niską cenę nad jakość produktów. Oszczędzają też na transporcie – gdzie się da jeżdżą rowerem (uwielbiam), a samochody kupują jak najmniejsze (poza oszczędnością paliwa mniejszy podatek drogowy), na drogich hotelach – wakacje na kempingu to standard, oraz na ubezpieczeniach (przynajmniej niektórzy).
Ale mimo to mam wrażenie, że tradycja oszczędzania już dawno przegrała z konsumpcyjnym stylem życia. Bo co jak co, ale ZAKUPY to narodowy sport Holendrów. W każdy czwartkowy wieczór oraz sobotę centra holenderskich miast pękają w szwach. Oczywiście, im większe miasto, tym więcej sklepów i ludzi, ale i w całkiem małych mieścinach na głównej handlowej ulicy szpilki nie można wcisnąć. Dosłownie. Jednym z moich pierwszych doświadczeń w Holandii był wypad na zakupy w sobotnie południe w Rotterdamie (zamierzchłe czasy) – nie sposób było iść ulicą bez mimowolnego potrącania jeden drugiego.
Tłumy przewalają się przez sklepy z elektroniką i salony meblowe. Co ciekawe sklepy meblowe i markety budowlane oraz ogrodnicze często otwierają swoje podwoje w drugi dzień świąt (Boże Narodzenie, Wielkanoc, Zielone Świątki), chociaż handel nie powinien wtedy działać. Zresztą kupowanie gadżetów elektronicznych, to raczej standard ogólnoświatowy. Chociaż np. Niemcy są nieco bardziej odporni od Holendrów – nie muszą kupować nowego iPhone’a lub iPada, tylko dlatego że wchodzi nowa wersja, o ile stary jeszcze działa. Z kolei meble to przykład szczególny. Holendrzy, jak wiadomo, lubią duże okna, przez które widać, co jest w środku. Dlatego salon musi być wspaniale urządzony. Najczęściej na kredyt, bo wszystko ma być najwyższej jakości. A jakość, wiadomo, kosztuje.
Ale największe oblężenie przeżywają sklepy odzieżowe. I to nie tylko w dniach największych przecen, lecz regularnie. I co najważniejsze – ci wszyscy ludzie objuczeni są torbami, świadczącymi, że zakupy robią aktywnie. Ilości kupowanych przez Holendrów, z przewagą Holenderek oczywiście, ciuchów są niewiarygodne. Zawsze zastanawiam się, co oni z tym wszystkim robią. Od razu – trzeba mieć przecież ogroooomną szafę, żeby tyle zmieścić, nieco później – czy wszystkie te rzeczy są rzeczywiście noszone; no i gdy już się znudzą/wyjdą z mody. Ale prawdziwy szał zaczyna się, gdy rozpoczynają się przeceny. Jak wyprzedaż, to naprawdę wyprzedaż – upusty są ogromne. Często w typowej holenderskiej formie „3 halen 1 betalen” (weź 3, zapłać za 1) – rekord, który zaobserwowałam, to 5 za 1. W czasie takiej wyprzedaży to się dopiero kupuje!
Moim skromnym zdaniem holenderskie wydatki na odzież wielokrotnie przewyższają te na jedzenie. Więc gdzie ta protestancka oszczędność? Chyba utonęła pod stosem ciuchów.
Też zauważyłam, że holenderskiej oszczędności blisko do skąpstwa:-) Każde wydane euro sprawdzają na lewo czy prawo, czy gdzieś nie można kupić czegoś taniej.
OdpowiedzUsuńI zbierają też punkty w sklepie, które można wymienić na darmowy bilet do parku rozrywki:-)
Mam wrażenie, że przez to ich oszczędne życie to umieją świetnie liczyć:-)
Przy najbliższej okazji poobserwuję sobie zakupy odzieżowe, bo Twoje spostrzeżenie jest dość ciekawe.
Z tymi autami to nikt mi nie chce uwierzyć tu w kraju, że oni tak robią. Dla wielu rodaków, zwłaszcza tych z W-wy, jest niewyobrażalne kupienie małego auta bo auto musi być jak największe, jakby ego rosło wraz z wielkością auta:-)
Ja też byłam zdziwiona, że na autach tak oszczędzają. W Niemczech się przyzwyczaiłam, że może być jedno, ale za to w miarę nowe, spore (kombi albo minivan, no chyba że ktoś lubi SUVy albo nie ma dzieci - to sportowe cabrio) i komfortowe. A tu dużo ludzi jeździ starociami. I w ogóle nawet dla rodziny z dziećmi jakieś niewielkie auta klasy B czy C kupuje. Ale podatek rzeczywiście daje po kieszeni, jest ok. 3 razy wyższy niż w Niemczech.
UsuńDuzo w tym i prawdy i generalizowania, gdyz wsrod Holendrow, ktorych ja znam, jest tez spora czesc, co oszczedna do przesady nie jest i gosci zaprasza bardzo czesto. A i wyprzedazowo mysle ze w Polsce jest lepiej, Holendrzy nie robia wielkich upustow jak w Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Tutaj 30% korting to juz jest duzo...
OdpowiedzUsuńJa raczej niestety znam tych bardziej oszczędnych albo nie kwalifikuję się do zapraszania. To zrozumiałe, jestem daleką (i nową) znajomą. Zauważyłam, że rodzinne imprezy, typu urodziny, są czasem organizowane z rozmachem. Ale rzeczywiście tylko dla rodziny. A ci chętniej zapraszający gości z zewnątrz, to z reguły osoby, które mają zagranicznych partnerów (albo ewentualnie rodzinę za granicą lub sami przebywali długo za granicą). Wtedy można dyskutować, czy mają takie kontakty, bo są bardziej otwarci i gościnni, czy może są bardziej gościnni, bo obracają się w międzynarodowym środowisku. Bo w takim imprezy wyglądają nieco inaczej - a zwłaszcza stół. Niedawno jedna z koleżanek zaprosiła na małe spotkanie naszych współkursantów (sami obcokrajowcy). Sama przygotowała spory poczęstunek. Nie wspomniała więc o tym, żeby przynieść coś ze sobą. I miała niespodzinkę (zdziwiła się, bo sądziła, że skoro w Holandii, to będzie po holendersku) - każdy przyniósł swoją tacę (i to raczej pełną).
UsuńA co dowyprzedaży: ja odnoszę wrażenie, że jednak tutejsze upusty podczas wyprzedaży są znacznie większe niż w Niemczech. Chociaż to pewnie zależy od miejsca. W Berlinie są niesamowite wyprzedaże, ale tam, gdzie ja mieszkałam (Stuttgart, Wuerzburg), byle jakie. Może za mała konkurencja. Za czasów mieszkania w Aachen jeździliśmy na wyprzedaże do pobliskiego, ale już holenderskiego, Heerlen.
Tak mi sie przypomniala super piosenka Pudelsow odnosnie zakupow odziezowych:
UsuńNoś dobre ciuchy
Buty od krawca, spodnie od szewca, garnitur z ceraty
Portfel po tacie, zegarek po bracie, szarawary w kwiaty
Ortalion w łaty, kaszkiet kraciaty i kurtka na wacie
Skóra ze szczura, mokra fryzura, łańcuszek na klacie
Wszyscy rodacy idą do pracy pięknie wystrojeni
Egipskie fryzury, mundury ze skóry, w kieszeniach rulony
Tłoczone garsonki, gumowe koronki, dmuchane pierścionki
Wszyscy się noszą, więc noś się i ty wszystko wokół śpiewa mi
Noś, noś, noś dobre ciuchy, dobrych ciuchów nigdy dość
Noś, noś dobre ciuchy, jeżeli jesteś gość
Noś, noś, noś dobre ciuchy, rodzicom swym na złość
Noś dobre ciuchy, bo w ciuchach jest coś, dobrych ciuchów nigdy dość
Zero godzina już pękła sprężyna, bal się rozpoczyna
Cekiny, fiszbiny, szyfony, nylony, złocone galony
Treska z pieska, szklana plereska, etola z sobola
Bistor, gremplina, skaj, popelina, tak się zaczyna bal...
Moze ja nie mam szczescia do wyprzedazy w takim razie. Z reszta trudno teraz tym tradycjonalnym sklepom przebic oferty internetowe :)
UsuńA w ktorej czesci Holandii mieszkasz, jezeli sie moge zapytac?
Co do oszczednosci, moze ja sie juz po prostu przyzwyczailam. Ja za to mam w druga strone, jak zapraszam, to zawsze przygotuje tyle, ze potem musze sama jesc przez pare dni...
Fakt, znalam takiego jednego Holendra na studiach, ktory przyniosl ciasto na impreze, a niezjedzone resztki (po imprezie) zabral ze soba...
Groetjes,
Justyna
W Amersfoort. Tu wyprzedaże są średnie, ale w ostatnich dniach sezonu niektóre sklepy (np. z obuwiem) przeceniają wszystko do stałej ceny, która w wielu przypadkach jest równowartością ok. 30% ceny wyjściowej. Ruch wtedy mają tak duży, że rzeczywiście znika wszystko.
UsuńA propos oszczędność: to bardzo konserwatywny region. I ciągle z niewielką domieszką nie-tubylców. Kilkanaście okolicznych miasteczek (np. Bunschoten, Nijkerk, Barneveld) przez wieki było zamieszkanych przez ortodoksyjnych protestantów. Niektóre zwyczaje ciągle obowiązują, np. całkowity zakaz pracy w niedziele, co objawia się na przykład tak, że w niedziele wszystkie restauracje są zamknięte. Amersfoort może do tej grupy teoretycznie nie należy, ale sporo ludzi z tych miasteczek migruje do większego. Stąd może ich oszczędność w jedzeniu trafiła do nas.
Ja wspomniałabym jeszcze jedną charakterystyczną oznakę oszczędzania... ogrzewanie. Przeciętny Holender woli trzęść się w domu odziany w 2-3 swetry niż podkręcić trochę termostat. I ta oszczędność na jedzeniu... wszystko wyliczone co do grama lub okruszka chleba. Przyznam, że przez pierwsze parę miesięcy po przyjeździe, idąc do teściowej na obiad musiałam wcześniej coś małego cichaczem przekąsić. Potem chyba się przyzwyczaiłam, albo żołądek mi się skurczył :D Było to dla mnie dużym zaskoczeniem, bo przywykłam, że w moim rodzinnym domu gotowało się tak, żeby się każdy najadł do syta i lepiej żeby coś zostało, niż komuś zabrakło. W Holandii taka mentalność jest nieznana zupełnie.
OdpowiedzUsuńMuszę powiedzieć, że do oszczędzania na ogrzewaniu już się przyzwycziliśmy. Chyba jesteśmy w tym nieźli, bo w naszym domu jest chłodniej niż u wielu znajomych!
UsuńA jeśli chodzi o jedzenie, to w sumie chciałabym się nauczyć tak dokładnie odmierzać przy gotowaniu. U mnie niestety polskim zwyczajem zawsze się coś marnuje. Tu też różnice kulturowe się mocno ujawniają. Niemcy np. nie gotują aż tak wyliczonych ilości, ale za to jedzą do skutku. Nie raz moi koledzy w pracy męczyli swój obiad trzeciego czy czwartego dnia mówiąc, że mają dość, ale byli twardzi. A Holendrzy dokładnie tak, jak mówisz. Wiesz, że to działa też w drugą stronę (może tylko u dzieci - nie wiem)? U Marcina był ostatnio kolega. Nie chciał zjeść z nami zupy, więc dałam mu chleb i ser. Postawiłam koszyczek z trzema kromkami, masło, ser. A ten biedak zjadł wszystko do końca. W pewnym momencie się zorientowałam, że już nie może i wpycha w siebie na siłę, więc mówię, że nie musi porzecież. A on na to, że trzeba zawsze do końca.
Òk, juz wiem, ze NIGDY nie zamieszkam w Holandii! Uwielbiam jesc w gosciach, a ciasteczko to troche za malo ;))
OdpowiedzUsuńJa też czuję się z tym czasem dziwnie. W zeszłym tygodniu byłam u koleżanki. Zaprosiła kilka koleżanek na urodziny przedpołudniową porą, zaznaczając w mejlu, że będzie kawa, herbata i ciasto. I było. Piękny tort zrobiła własnoręcznie, cały pokryty wzorkami z marcepanu. Taki ładny był, że rzeczywiście szkoda kroić, zwłaszcza, że wieczorem miała świętować z rodziną. Rodzina u nich spora, mąż troje dzieci, a jeszcze rodzice i jej rodzeństwo z rodzinami. A tort jeden i to niezbyt duży. Pokroiła oczywiście po jednym kawałku i szybciutko tort odstawiła. A tu niespodzianka, jedna ze znajomych spóźniła się, trzeba było tortu ukroić raz jeszcze. I konsternacja gospodyni, bo wszyscy siedzą i patrzą, jak ta jedna je. Musiała zaproponować jeszcze po mufince. Na szczęście nikt się nie skusił. Mam nadzieję, że dla całej rodziny wystarczyło...
Usuń