7 listopada 2014

Leśne zwierzęta (prawie) na wolności

Obiecywaliśmy sobie, że nie będziemy na wakacjach zwiedzać kolejnych ogrodów zoologicznych. A tym bardziej, że nie będę już o nich pisać na blogu. Więc kiedy planując wypad do Eifel natknęłam się na reklamę Wild- und Erlebnispark Daun postanowiłam od razu nic nie wspominać o nim dzieciom i omijać to miejsce szerokim łukiem. Ale ponieważ pogoda niemiło nas zaskoczyła i kolejnego dnia wakacji obudziliśmy się przy 5 stopniach i deszczu na dworze, złamaliśmy się. Pojechaliśmy odwiedzić kolejne zoo-safari. I doznaliśmy bardzo miłego zaskoczenia - być może dlatego, że nie obiecywaliśmy sobie zbyt wiele.

Pierwsza niespodzianka czekała już przy bramie. Była nią cena biletów. Za całą czwórkę zapłaciliśmy jedyne 28 euro, co w porównaniu z dowolnym zoo w Holandii można określić słowami "jak za darmo". Dalej było tylko lepiej. Park okazał się rozległy, a że jest pięknie położony, jeździło się po nim naprawdę z przyjemnością. 

Teren parku rozciąga się w pięknym bukowo-świerkowym lesie na wzgórzach. A w tym lesie spacerują sobie leśne zwierzęta. I na tym polega cały urok tego miejsca: wprawdzie jest tam gdzieś jakaś strefa małp (do której nawet nie zaglądaliśmy), a gdzieniegdzie pałętają się egzotyczne lamy (o nich jeszcze będzie!) i strusie, ale zdecydowaną większość stanowią zwyczajne leśne zwierzęta. Nasze, europejskie rzekłabym. Żubry i koniki Przewalskiego (wróć, zapędziłam się - to przecież gatunek azjatycki) mają wprawdzie ograniczone wybiegi. Ale za to dalej: jelenie, sarny, dziki chodzą sobie po olbrzymim terenie. Na tyle swobodnie, że plan parku wręczany przy kasie właściwie jest ciągle "nieaktualny". Można je podziwiać z auta albo czasem wysiąść. Są wyznaczone parkingi, przy których zbudowano również wysokie stanowiska obserwacyjne na stokach. Tyle że nie zawsze jest po co z nich korzystać, bo nie ma żadnej gwarancji, że zwierzęta będą w pobliżu. No chyba, że nadchodzi pora posiłku! Aż tak dzikie to niektóre gatunki nie są: słysząc z daleka terenowe auto dowożące prowiant dziki, lamy, kozy, osły biegną co sił w nogach w odpowiednie miejsce po drodze zaganiając spóźnialskich. Wygląda to bardzo zabawnie, zwłaszcza że kwitnie współpraca międzygatunkowa. Ambony obserwacyjne mogą być niedostępne również z innego powodu. Próbując wejść na jedną z nich stwierdziliśmy, że nie jesteśmy sami. Była zajęta przez bystrych obserwatorów: sarny. I bynajmniej nie zamierzały ustąpić nam miejsca. 





I kto tu kogo ogląda?



Jedynie jelenie okazały się odporne na zwiedzających i współmieszkańców: nie zbliżały się do ludzi ani aut, zawsze pozostając w bezpiecznej odległości. Wprawdzie było już po rykowisku, ale małą sprzeczkę udało się nam i tak obejrzeć. 









Jednak i tak najciekawszym gatunkiem okazały się dziki. Nigdy wcześniej nie mieliśmy z nimi tak bezpośrednich spotkań. Wędrowały sobie dużymi watahami. W grupie bywało po dwadzieścia osobników, nie przejmując się niczym. Zrozumiałam dlaczego ludzie tak przeżywają konfrontację z dzikami (np. w Gdańsku jest ich sporo i chętnie spacerują po mieście). W Daun w tej części parku, w której żerują dziki, był zakaz wysiadania z samochodów. Co nie zmienia faktu, że spotkaliśmy jedną grupę w okolicy jednego z punktów obserwacyjnych, gdzie nie było żadnego ogrodzenia.






Mieliśmy też zupełnie wyjątkowe przeżycie: w pewnym momencie zatrzymał nas ... korek na drodze. A nie był to dzień, w którym turyści wybraliby się  tłumnie do parku. Staliśmy kilkanaście minut obserwując niecodzienną scenę. Drogę blokowało kilka lam, a na trawie obok właśnie rodziła jedna z nich. Samego momentu wyjścia malucha na świat nie widzieliśmy, ale za to obserwowaliśmy pierwszą (udaną!) próbę podniesienia się i przejścia pierwszych kroków. Na cieniutkich nóżkach ze śmiesznie dyndającą pępowiną maleństwo wypełzło na drogę, która została ostatecznie zablokowana. Dopiero po kolejnych minutach zniecierpliwiony odwiedzający ręcznie "przesunął" towarzystwo. Po chwili wysiedliśmy, by dalej obserwować lamią rodzinkę. Matka wyglądała na nieco zdezorientowaną (albo zbolałą) i nie do końca umiała ochronić soje dziecko. Pozostałe lamy popatrzyły chwilę na nowego członka stada, potem na przyglądających się dość licznie ludzi i znudzone odeszły. Małym lamiątkiem "zajął" się osiołek. Chyba ocenił sytuację na niebezpieczną dla malca, bo starał się za wszelką cenę ochronić je przed publicznością zasłaniając własnym ciałem, a w końcu stając nad nim.  Scena była naprawdę wzruszająca! Tylko dla niej warto było pojechać do parku.

Blokujemy drogę, bo żeby nikt nie przeszkadzał w doniosłym wydarzeniu.

Nagle pojawiło się między nami takie maleństwo.
Wszyscy oglądają, 
... obwąchują ...
... a ktoś musi stanąć na wysokości zadania i maleństwo ochronić. Tata-lama jakoś się nie przejął, więc opiekę przejął odpowiedzialny osioł i powstała patchworkowa rodzina.

A po kilku minutach udało się stanąć na własnych nogach!

Ale wszystko, co dobre musi się skończyć, zwłaszcza że pogoda psuła się coraz bardziej. Podziwianie najnowszego nabytku parku zajęło nam tak dużo czasu, że spóźniliśmy się na karmienie małpek. Odpuściliśmy tez wszelkie inne atrakcje dla dzieci typu zagadki/gry w głównym budynku czy plac zabaw. Za to zostaliśmy jeszcze na pokazie ptaków drapieżnych. Nie był on jakiś spektakularny (w Monde Sauvage w Belgii widzieliśmy o wiele lepszy). Ale za to tym razem mieliśmy możliwość nawiązania kontaktu z sokołem bliższego niż tylko przelot przed samą twarzą. Sokolnik pozwolił nam potrzymać ptaszysko na ręce, co znosiło zresztą ze spokojem.






Po pokazie byliśmy już tak przemoczeni i przemarznięci, że cieszyliśmy się z zakończenia wycieczki. Ale mimo tego zapamiętamy park dzikich zwierząt w Daun jako miejsce warte odwiedzenia. Więc jeśli będziecie mieli okazję, zajrzyjcie. Może być ciekawie. 

6 komentarzy:

  1. Takie "zoo", to ja rozumiem!
    Zwierzaki żyją prawie normalnie i wyglądają na zadowolone. Ludzie widzą takie sceny jak narodzenie lamowego malucha. Zresztą osioł zaglądający do samochodu chyba uznaje zwiedzających za serwowaną mu rozrywkę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze jeśli jesteśmy dla zwierząt rozrywką a nie potencjalnym pożywieniem:-) :-) :-)

      Usuń
    2. @Anonimowy: tam akurat głównie roślinożerne były.
      @VB: Wyglądają na zadowolone, warunki jak na zoo świetne. Ale chociaż bardzo mi się podobało, to nie jestem do końca przekonana czy rzeczywiście żyją te zwierzęta w sposób dla nich naturalny - to, co napisałam o bieganiu do gotowego pożywienia o tym świadczy. Jak zwykle jestem ambiwalentna jak Tewje-mleczarz.

      Usuń
  2. Super. Trochę przypomina mi Beekse Bergen, gdzie jedną z opcji zwiedzania jest też własny samochód, z tym, że nie wolno z niego wysiadać. I korki też oczywiście się tworzą. Ja z koleżankami stałyśmy dobry kwadrans przez stadko wielbłądów, a widziałyśmy też olbrzymią kolejkę wywołaną przez żyrafy ;)
    Zapamiętam sobie ten park, bo chętnie bym odwiedziła. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Beekse Bergen akurat nie byłam, ale pewnie jak będziemy w pobliżu, to mnie małolaty przymuszą. A od Ciebie do Eifel niedaleko.:-)

      Usuń
  3. WoW! Ale super, szkoda, że ja nigdy nie miałam okazji, bo z chęcią bym sama pooglądała zwierzaki na żywo!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...