9 listopada 2015

Zapomniana tradycja

Jednym ze skutków sekularyzacji Holandii jest niestety zanik wszelkich tradycji, które z natury związane były z chrześcijaństwem. Moim zdaniem to niepowetowana strata, bo przecież takie tradycje są jednym z elementów tożsamości narodowej. Jak widać po sąsiadach (patrz Niemcy) tradycję można zachować nawet w wielokulturowym społeczeństwie. Tymczasem w Holandii mam nie raz wrażenie, że nikt nie pamięta już o co właściwie w jakichkolwiek świętach chodzi. 

Dotyczy to również przypadającego 11 listopada Świętego Marcina. Szczątkowa wersja tego święta polega na chodzeniu po sąsiadach z lampionami i zbieraniu cukierków (tu porównywałam kiedyś sposób obchodzenia tego święta w Holandii i Niemczech). W Holandii to taka swojska odmiana Halloween. Co prężniejsze parafie zorganizują wprawdzie procesję z lampionami, ale frekwencja będzie szczątkowa. Z tradycji ostały się więc jedynie lampiony (nawet świętomarcińskie piosenki poszły w zapomnienie). Ale i lampiony nagminnie występują w papierowej wersji "made in China". Zwyczaj ich własnoręcznego wykonywania również odchodzi do lamusa - w szkole nawet maluchy nie mogą liczyć na taką akcję. A to właśnie największa strata, bo Holandia ma tu wspaniałą tradycję. Konia z rzędem temu, kto znajdzie Holendra jeszcze o niej pamiętającego. Ja poznałam słownie 2 takie osoby.

Jak wyglądały tradycyjne lampiony? 
Czyżby były z dyni? Ha, pewnie mogły być. Ale są przecież popularniejsze warzywa. Tradycyjny holenderski lampion powstawał z ... buraka cukrowego lub pastewnego. 

źródło
źródło

Zrobienie takiego lampionu wymaga sporo siły. Ale pewnie warto, bo efekt jest na pewno ładniejszy niż papierowa latarnia. Okazuje się, że można nawet znaleźć instrukcję - strona www.landleven.nl (życie wiejskie!) podaje wyczerpujące informacje wraz ze zdjęciami poszczególnych etapów. Polecają zaopatrzyć się w wiertarkę z motylkowym wiertłem! Tylko skąd tu wziąć buraki cukrowe? 


źródło
Podobno jeszcze w latach 70-tych tradycja była żywa. Znalazłam takie zdjęcie z Groningen - według opisu dłubanie odbywało się na rynku, gdzie dostarczano wóz buraków (Groningen i Friesland to tradycyjne obszary upraw), spośród których dzieci mogły sobie wybrać dowolne sztuki.


źródło
U nas buraków raczej się nie uprawia. Więc pewnie nigdy nie uda mi się takiego cuda wyrzeźbić. Wersja dla dzisiejszych konserwatystów to brukiew lub seler, o który mogłabym się ewentualnie pokusić:

źródło

Jaka szkoda, że pewnie nigdy nie zobaczę na żywo takiej dekoracji!

źródło


P.S. A oto znana jeszcze niektórym dzieciom łatwa piosenka (Sint-Maartenlied):
Sint-Maarten, Sint-Maarten 
De koeien hebben staarten 
De varkens hebben oren 
Daar zijn ze mee geboren. 
De ossen hebben horens 
De kerken hebben torens 
De torens dragen klokken 
De meisjes dragen rokken 
De jongens hebben broeken aan 
Daar komt sintemaarten aan




16 komentarzy:

  1. Świetny tekst i bardzo na czasie:) Inspirujące zdjęcia.
    Moje dzieci w ubiegłym roku chodziły po domach z latarenkami ( o dziwo, zrobionymi w szkole;).
    Śpiewały właśnie tę piosenkę, którą przytoczyłaś.
    W tym roku też się wybierają na świętowanie Marcina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to fajnie, że w szkole robili. U nas niestety nie. Po domach też chodzili - teraz już za duzi.:)

      Usuń
  2. W Amsterdamie moj synek bedzie chodzil z lampionem jutro w swoim zlobku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałaś moze książkę Marka Orzechowskiego "Holandia. Presja depresji"? Twierdzi, ze Holandia jest podzielona religijnie. Jest w Holandii De Bijbelgordel - pas biblijny, biegnie przez Zelandię na południowym zachodzie po Ren, Moze, wyżej w okolice Utrechtu, dalej w stronę Amesfoort, Apeldoorn, w kierunku prowincji Drenthe. Na południu od tem linii, a wzdłuż tej linii rozłożone sa gminy fundamentalizmu kalwińskiego - "współcześnie jedną z nielicznych zachowanych w tak wyraźnej formie granic wyznaniowych w Europie". Po dzis dzien praktykuje sie w tym pasie biblijnym "wszystko Bogu, nic człowiekowi". Nie opisuje takich zwyczajów jak wspomniane przez Ciebie lampiony.
    W każdym razie można w Holandii znaleźć i religie choć mnie to osobiście zaskoczyło, muszę sie następnym razem bliżej przyjrzeć. Książka jest z 2014r wiec w miarę aktualna:-)
    Pozdrawiam T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam! Cieszę się, że znów mogę przeczytać Twój komentarz. Czekałam!
      Nie znam tej książki, ale może uda mi się ją zdobyć. Chętnie przeczytam. Co do Sint Maarten, to nie wiem dokładnie, jakie jest pochodzenie tej tradycji - na pewno jest silna w Niemczech i części Francji. W Holandii wydaje mi się, że tak śmiesznie przez środek kraju: z północy (Groningen. Friesland) aż do Limburgii na południu, zachód nie i wschód też nie za bardzo. Dlaczego akurat tak te podziały przebiegają, nie wiem. W sumie nie wiem też, czy St. Maarten pochodzi z katolicyzmu czy protestantyzmu. Zawsze kojarzyło mi się to święto bardziej z luteranami. Ale w Niemczech świętują obie religie. W Holandii w sumie też (np. parafia katolicka na naszym osiedlu organizuje co roku procesję). Ale na pewno nie jest to tradycja kalwińska.
      Jeśli chodzi o Bijbel Gordel, to rzeczywiście ciekawy region. To właśnie nasza okolica. Samo Amersfoort jest zbyt "wielkomiejskie", a poza tym ma dość silną konotację katolicką. Ale już okoliczne miasteczka: Bunschoten-Spakenburg, Nijkerk, Barneveld - to sam środek Bijbel Gordel. Zwyczaje ludzi stamtąd są naprawdę wyjątkowe. Musze powiedzieć, że od miesięcy zbieram się do napisania posta na ten temat. Dlatego nie bardzo chcę go teraz rozwijać. Pamiętam tylko, że kiedyś wspomniałam coś o jednym z aspektów: http://allochtonka.blogspot.nl/2013/06/zreformowani-zamkniete-w-niedziele.html.
      Pozdrawiam serdecznie i liczę na dalszą owocną dyskusję!

      Usuń
    2. O miło mi, że czekałaś:-) O tym pasie biblijnym to pisałam w kontekście sekularyzacji bo skoro występuje fundamentalizm kalwiński to trudno mówić o sukcesie sekularyzacji. Orzechowski pisze, że „w każdym Holendrze tkwi Kalwin, nawet w katoliku, nawet w wolnomyślicielu. To ma jeszcze znaczenie. I to Holendrów jeszcze chroni. Nadal mają skłonność do moralizatorstwa, nadal chcą obgadywać każdą sprawę. I chociaż Holender woli proste słowa od elokwencji, liczy się dla niego bardziej zawartość butelki niż jej kształt, nawyk dyskutowania i stawiania pytań jest jego szansą w tym coraz bardziej odhumanizowanym świecie. A ponieważ tyle samo w nim socjalisty, co liberała, dziś i globalisty, także alterglobalisty, jakoś potrafi godzić dobrobyt własny z publicznym”.
      I tak się jeszcze zastanawiam nad tą sekularyzacją społeczeństwa holenderskiego, czy ten nasz obraz czasem nie wynika stąd, że Holendrzy nie pokazują swojej wiary? Znałam Holenderkę, która uważała, że „człowiekowi żyje się prościej jeśli wierzy”. Ta jej wiara nie była okazywana w ten sam sposób w jaki widzimy w PL. Może dlatego trudno nam odczytać sposób wiary Holendrów? Chyba do końca nie wiem na co mam patrzeć w tym pasie biblijnym aby dostrzec ich fundamentalizm. Może to są detale, które można dostrzec tylko żyjąc wśród nich?
      Jestem ciekawa czy jako mieszkanka tego rejonu odczuwasz wpływy kalwinizmu (po za zamkniętymi w niedziele sklepami)? Jak ten fundamentalizm kalwiński wygląda z bliska?
      Z drugiej strony Johan Huizinga opisuje w "Kulturze XVII-wiecznej Holandii" różnorodność religijną. Kalwinizm był religia państwową choć nie proklamowana oficjalnie, za to katolicyzm był zakazany z uwagi na to co zrobili katoliccy Hiszpanie i Francuzi. Urzędy były zarezerwowane dla kalwinistów. Skoro kalwinizm był tak silny to może dlatego miał szanse przetrwać do dziś.
      Świętowanie św. Marcina to ponoć połączenie obrzędów kościelnych z niektórymi zwyczajami pogańskimi. Pochówek św. Marcina zbiegł się z końcem prac polowych i świętowaniem tego. Procesie dzieci z lampionami są znane w Poznaniu i w Bydgoszczy – w jakiej skali to nie wiem. Z kolei w Poznaniu obchody obejmują też pochód przebierańców.
      A książka Orzechowskiego o Holandii dla mnie ciekawa, uśmiałam się jak opisuje skąpego Holendra na wakacjach, z wyliczonym własnym jedzeniem w kamperze:-) Choć tak naprawdę trudno mi tą książkę streścić jednym zdaniem, chyba tylko, że jest pełna faktów o Holendrach i ich kraju:-)
      Pozdrawiam T.

      Usuń
    3. Właśnie na takie ożywione i merytoryczne dyskusje z Tobą czekałam. Super! Holender w wyliczonym jedzeniem w kamperze - to jest to! Sama prawda. Zresztą jedzenie wyliczone zawsze i wszędzie - dla Polaka masakra.
      Alterglobalistów na razie niestety nie stwierdziłam. Może w Amsterdamie, u nas na prowincji nie ma. To za mało pragmatyczne.
      Kalwinizm widać, a jakże. Niedziela - dzień święty, czyli pracy żadnej. Nawet basenu otworzyć nie można. Za to 2 razy dziennie do kościoła. I to na długo. Starsze panie nieodmiennie (przez cały boży tydzień) w strojach ludowych - okropnie niewygodne, zwłaszcza na rowerze. Jedzenie - wyliczone i byle jakie - nie samych chlebem żyje człowiek. I naczelne hasło: "Bóg dał, Bóg wziął". Czyli od medycyny jak najdalej. Szczepionki - broń Boże! Dlatego szkarlatyna, krztusiec, różyczka, to u nas codzienność każdej zimy. Ubezpieczenie domu czy sklepu? - Bóg czuwa. To takie zwyczaje dnia codziennego. Co do moralizatorstwa, to nie narzekam. Jestem tradycjonalistką, więc całkiem mi się podoba np. przekazywanie dzieciom wartości (normen en waarden - jak to tutejsi nazywają) i przemycanie historii biblijnych w na pozór nowoczesnych historyjkach.
      Masz rację, że to stereotyp, że w Holandii nie ma wiary. Po prostu jej nie widać. Ważniejsze niż chodzenie do kościoła są czyny. Stąd olbrzymie zaangażowanie w działalność charytatywną i społeczną. Wiara to rzecz intymna. Kalwinizm przeniknął do innych wyznań (patrz historia ja w Twoim komentarzu), nawet do katolicyzmu, przez co stał się on bardziej ludzki. Kościół katolicki w Holandii, to zupełnie insza inszość niż w Polsce. Podobnie jak protestantyzm skupia się nie na rytuałach, a na refleksji, nie na klepaniu modlitw, a na pracy charytatywnej, nie na masowości praktyk, a na wspólnotowości małej grupy. Ale to już odrębny temat. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    4. To prawda, że to jedzenie to zaskoczenie. Miałam przyjemność być na ślubie holenderskim, na szczęście wcześniej się zorientowałam jak to może wyglądać więc byłam psychicznie przygotowana na taką wersję:-)
      A ta wspomniana Holenderka to zawsze i wszędzie jak miała wydać pieniądze to liczyła każdego guldena, a potem euro. W sumie to dla nas tez nie było zaskoczenie bo w PL tez się człowiek liczy z każdym groszem aczkolwiek oni są zamożniejsi. I to było zaskoczenie, że tak robią, bo w grę często wchodziło 1euro:-)
      Ale te ich sceptyczne podejście do leków/szczepionek jakoś nie spowodowało wyginięcia pasu biblijnego więc może coś w tym jest?:-) Chyba nie ma tam zwiększonej umieralności?
      Holendrzy z tego naszego podejścia do religii to lubią sobie żartować.
      Przy najbliższej okazji postaram się bliżej przyjrzeć pasowi biblijnemu i popatrzę na te szczegóły jak stroje:-)
      A odwiedzałaś bar w kaplicy? Orzechowski opisuje taki bar przy hotelu, który został zrobiony w kaplicy. Nawet był pomysł aby kelnerzy byli przebrani w sutannę ale nie chcieli się przebierać. A w tle słychać oryginalną liturgię. Ponoć gdzieś jest nad morzem, nie podaje nazwy miejscowości. A wszystko dlatego, żeby sztuka się nie marnowała, bo są piękne witraże, chrzcielnica itd. I w ten sposób ludzie mogą podziwiać sztukę kościelną:-)
      Ta znajoma Holenderka nigdy nie prowadziła dyskusji, że jakaś religia jest lepsza czy gorsza. Wierzyło się dla siebie a nie dla religii. Może to tez wynika stąd, że u nich jest w sumie mieszanka religijna a nie jedna religia? I dla nich nie ma w tym nic niezwykłego, że katolik prosi o eutanazję bo ma nowotwór wszystkiego, spróbował już wszystkich dostępnych metod i nie ma już leków, które by niwelowały ból, i sąd przychyla się do prośby i ta osoba jest pochowana w obrządku katolickim.
      Może odbieramy tą Holandię jako niereligijną bo ich wersja wiary odbiega od naszej? A przecież nie wszędzie religijność musi być taka sama:-)
      Pozdrawiam Serdecznie T.

      Usuń
    5. Samo oszczędzanie na jedzeniu mnie nie razi. Ale już holenderska "gościnność" tak. Oszczędność, nawet jeśli przesadna, też jest zrozumiała. To, co jest dla mnie trudne do zrozumienia, to oszczędność wybiórcza. Bo Holendrzy oszczędzają tylko na niektórych rzeczach. Właśnie na jedzeniu, na wakacjach (to żeby częściej jeździć), na prezentach, na opłatach. Ale już nie na ciuchach, wyposażeniu domu, dekoracjach. Trudno mi zrozumieć, że ktoś kupuje najtańsze jedzenie i to w ilości pozostawiającej w żołądkach domowników niedosyt, ale co tydzień czekając na dzieci w czasie zajęć sportowych zamawia w kawiarni kawę (przy trójce dzieci, z których każde ma zajęcia 2 razy w tygodniu takie kawki kosztuję miesięcznie koło 90 euro).

      Sceptyczne podejście do leków jest nawet dobre, o ile dotyczy kupowanych z wolnej ręki leków na przeziębienie, bóle itp. Ale już nieszczepienie dzieci naraża je i wszystkie inne dzieci w okolicy na nieprzyjemne choroby, a czasem i poważne powikłania. Ale kalwini są też odporni na kalectwo i śmierć - w razie czego rozpaczy nie ma ("Bóg tak chciał").

      W barze w kaplicy nie byłam. Nie wiem dokładnie, o jaką miejscowość chodzi. Ale zjawisko jest powszechne. Kościoły są po prostu drogie w utrzymaniu, więc parafie pozbywają się ich, o ile wiernych jest mało, a finanse niezbyt korzystne. Proces trwa od wielu lat i przez ten czas nowi właściciele znaleźli już wiele pomysłów na zagospodarowanie budynków. Są kawiarnie, restauracje, sklepy meblowe. Moim zdaniem galeria może być, ale już kawiarnia niekoniecznie. Szkoda, że gminy nie mają ochoty w takich wypadkach same przejmować te kościoły. Pragmatyzm wygrywa - rynek reguluje wszystko. Tak, ludzie mogą podziwiać, ale większość raczej traktuje te miejsca jedynie utylitarnie. Z drugiej strony coraz częściej zdarza się, że parafiom brakuje kościoła na nabożeństwa. Wtedy muszą szukać innych rozwiązań. Niekiedy korzystają z gościnności parafii innego wyznania. Katolicy chętnie się dzielili miejscem, ale poprzedni papież tego zabronił (ot, ekumenizm). Czasem są też kościoły (w sensie budynków) międzywyznaniowe, z których korzystają wszystkie wyznania w danej miejscowości. No i w końcu często wynajmowane są sale gminne, aule szkolne, sale sportowe. Tylko wtedy nie ma atmosfery i jest zupełnie tymczasowo.
      O religii nie dyskutuje się nie tylko w Holandii. Tak jest w całej Europie, mam wrażenie. Można coś opowiedzieć, ale na pewno nie oceniać - sprawa prywatna.
      A eutanazja to oczywiście dość jednostkowe wypadki. I nikt nie waży się potępiać straszliwie cierpiącego człowieka, który nie daje rady. Z księdzem katolickim włącznie. W ogóle księża traktują tu ludzi zupełnie inaczej niż w Polsce.

      Z polskiej perspektywy w ogóle cała zachodnia Europa jawi się jako nie tylko niereligijna, ale i, jak często ze zgrozą słyszę, "pozbawioną wartości". Z perspektywy moich 12-letnich niemieckich i holenderskich doświadczeń widzę to zupełnie inaczej. Wartości tu nie brakuje, chociaż czasem są to wartości inne niż w Polsce. Ludzi wierzących jest rzeczywiście dużo mniej, ale oni rzeczywiście wierzą, a nie tylko praktykują.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    6. Może dzięki temu, że Holendrzy tak regulują to jedzenie to należą do szczuplejszych w Europie?
      Gości traktują tak samo jak i siebie oszczędzając wszystkim jedzenia:-) Orzechowski wspomina o wizycie w Hadze premiera Buzka. W skutek niedopatrzenia zabrakło jednego miejsca przy stole dla jednej osoby z delegacji polskiej. Nie pomogły interwencję, Holendrzy mieli posiłki wyliczone i osoba ta nawet nie została wpuszczona na salę na kawę.
      Z tego co wiem to holenderscy lekarze nie spieszą się z przepisywaniem leków gdy ludzie zaczynają chorować. Na początku to czekają, aż samo się wyleczy. Dopiero za którymś razem zastanawiają się czy wysłać na jakieś prześwietlenie czy też podać lek. Gdyby brak tych szczepień tak bardzo narażał wszystkich Holendrów na straty to chyba by wprowadzono je obowiązkowe? Może powikłania poszczepienne były liczniejsze niż powikłania po chorobie? Trzeba będzie znaleźć statystyki bo przecież Holendrzy na pewno to monitorują:-) Może Holendrzy wyznają zasadę, że większa korzyść dla odporności organizmu jest z przejścia choroby niż ze szczepień, które wytwarzają przeciwciała na kilka lat, i potem trzeba podawać dawkę przypominającą? Nie znam ich filozofii w tej kwestii ale zaczyna mnie to zastanawiać:-)
      A na czym polega różnica w tym traktowaniu ludzi przez holenderskich księży?
      Naprawdę słyszysz takie głosy, że „zachód jest pozbawiony wartości”? Chyba tylko mówią tak ci co tego zachodu nigdy nie widzieli. Albo zamiast samemu jechać to nasłuchali się krajowych mediów, które czasem mam wrażenie karmią nas takimi „strasznymi informacjami z zachodu” abyśmy nie wyjeżdżali z kraju. Zastraszonymi ludźmi prościej się zarządza, a wiele osób pomyśli, że u nas jest najbezpieczniej. Dziennikarz Pałasiński zawsze powtarza, że Polacy nie są zainteresowani informacjami z zagranicy. Jak tylko pojawia się jakiś program z zagranicy wówczas widz przełącza się na inny kanał. Może dlatego też rozpowszechniają się takie informacje?
      Poleganie na naturze, nauce, dowodach to też forma wiary bo mam wrażenie, że taka racjonalna postawa przeważa u Holendrów. Orzechowski też uważa, że nie można zmienić Holendra. Holender nigdy nie poda 2 ciastek do jednej kawy bo "Een koekje bij de koffie", to jest Dekalog Holendra:-)
      I tak sobie myślę, że ile by człowiek zgłębiał Niderlandy to i tak zawsze zostaną do końca nie odkryte:-) W PL mamy nieprawdziwy obraz Holandii. Choć z drugiej strony to właśnie Holendrzy tuż przed wejściem Polski do UE, gdy już było wszystko zapięte na ostatni guzik to zażądali dodatkowych gwarancji nie do spełnienia. Okazało się, że wielu holenderskich posłów przepełnionych było nienawiścią do nas, choć nas zupełnie nie znali. „Zredukowano nas do kurew, złodziei, chuliganów, pijaków i cwaniaków, co to na cudzy koszt żyją”. Chyba ta nieznajomość jest wzajemna. Choć może to się trochę teraz zmieniło? :-)
      Pozdrawiam serdecznie T.

      Usuń
    7. Szczupli są, to fakt. Może nie aż tak jak by się wydawało, ale jednak. Zwłaszcza dzieci i mężczyźni. Ciekawe - tu mężczyźni są bardziej zadbani niż kobiety i znacznie szczuplejsi. Ale myślę, że na wagę wpływ niemały ma też codzienna jazda na rowerze.

      Z lekarzami rodzinnymi, to prawda. Do wyboru paracetamol albo ibuprofen, w cięższych przypadkach diklfenak. Jak kto naprawdę chory, to pofatyguje się jeszcze raz. Mniej więcej za trzecim razem, o ile jest gorzej albo przynajmniej nie ma żadnej poprawy, można się doczekać skierowania do specjalisty (nikt też się nie spieszy, bo aktualnie pierwsze 375 euro w roku trzeba zapłacić samemu). Ale ze szczepieniami, to będę się upierać, że przesadzają nie szczepiąc. Szczepienia są oczywiście obowiązkowe (kalendarz bardzo zbliżony do polskiego, węższy niż niemiecki). Więc to nieszczepienie jest w ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa, w tym wypadku motywowanego religijnie.
      Różnica pomiędzy polskim a holenderskim kościołem katolickim jest jak Ocean Spokojny. Może się kiedyś zbiorę i o tym szerzej napiszę. Na razie ograniczę się do tego, że odwiedzający nas członkowie rodziny miewali potężne wątpliwości, czy aby kościół, do którego ich zaprowadziłam (w którym, o zgrozo!, moje dzieci miały komunię) to na pewno kościół katolicki. Taka możliwość wydawała się niemożliwa.
      Racjonalność tak. Poleganie na nauce - z wyjątkiem Pasa Biblijnego. Tam w szkole nie ma nie tylko wychowania seksualnego, ale i teorii ewolucji.
      Z tą wzajemną nieznajomością - też racja. Holendrzy nie wiedzą o Polsce nic zupełnie. No chyba, że ktoś był, to się z grubsza orientuje. Statystyczny Holender wie tylko, że Polacy to świetni i tani pracownicy, ale nie lubią płacić podatków, zwłaszcza za samochody (teraz już minęło, ale parę lat temu była wielka histeria w sprawie aut na polskich blachach), a w Polsce straszna bieda. Jedyne miejsce, które znają w Polsce to Auschwitz. I to już się chyba nie zmieni. :)

      Usuń
    8. Znasz takiego pana - Gary Taubes? Zerknął on na wszystkie badania jakie kiedykolwiek były przeprowadzone na temat otyłości. Jako, że zna metodologię prowadzenia badań to ocenił te badania pod kątem: poprawności prowadzenia badań i wyciągania z nich wniosków. I w latach 80tych w USA był wielki bum na siłownie, ćwiczenia i one wcale nie wyszczupliły sylwetek Amerykanów. Generalnie otyłość jest skutkiem problemów zdrowotnych. O tym wszystkim można poczytać w jego książkach - jedna ma 640stron i jest kompletna: "Good Calories, Bad Calories: Fats, Carbs, and the Controversial Science of Diet and Health", a druga jest streszczeniem specjalnie dla lekarzy, bo nie byli w stanie przebrnąć przez tą pierwszą: Why We Get Fat: And What to Do About It. :-) Nawet ta cieńsza wersja uświadamia jak bardzo trzeba sprawdzać metodologię badań naukowych w każdym obszarze. Taka ciekawostka, że on uważa, że tradycje w poprawnym prowadzeniu badań mają Niemcy i Austriacy, ale po II wojnie światowej zaczęto odrzucać ich prace z uwagi na wojnę a z kolei Amerykanie nigdy nie nauczyli się dobrej metodologii prowadzenia badań naukowych. A tutaj inny, krótki materiał o tym, że otyłość to skutek: https://www.ted.com/talks/peter_attia_what_if_we_re_wrong_about_diabetes?language=pl
      I wracając do Holendrów to ich szczupłość mówi, że ich organizmy mają szansę być zdrowe. Ale ta szczupłość jest skutkiem ich zdrowia.

      Wielu lekarzy twierdzi, że 80% chorób leczy się samo i człowiek tak naprawdę nie powinien organizmowi przeszkadzać w wyleczeniu się. Może holenderscy lekarze trzymają się tej zasady?

      No co raz ciekawszy jest obraz tego Pasa Biblijnego:-) A mnie ciekawi jak brak szczepionek u tych osób wpływa na ich zdrowie, brak toksyn takich jak rtęć i inne. Ciekawe czy Holendrzy w ogóle to monitorują? Polski kalendarz szczepień różni się od innych kalendarzy krajów Europy. W wielu krajach nie szczepi się w pierwszej dobie, a w PL się szczepi. Europa Zachodnia szczepionkę przeciwko gruźlicy używa tylko jeśli wystąpiła choroba, u nas jest ona obowiązkowa. Na zachodzie uważa się ją za niebezpieczną. I tych różnic jest więcej. Dlatego ciekawi mnie porównanie stanu zdrowia tych nieszczepionych do szczepionych:-)

      Są pojedynczy Holendrzy, którzy polubili naszą przyrodę. Można ich spotkać na Podlasiu, jeżdżą obserwować ptaki:-) Znajomi Holendrzy w szkole mają nauczyciela, który przyjeżdżał do Polski w każdej wolnej chwili, bo lubi te klimaty. Tylko nie umiał wymawiać naszych miejscowości co trochę myliło bo "Byszcz" to była Bydgoszcz:-)
      O tych samochodach to też wiem, że jak przyjeżdża się do NL na dłużej niż 3 tygodnie w celach urlopowych to aby nie wymieniać rejestracji na holenderskie trzeba zgłosić się do urzędu:-)
      Myślę, że takie osoby jak Ty i Twoja rodzina zmieniają obraz Polski w Holandii na lepszy:-)
      Pozdrawiam T.:-)

      Usuń
    9. Dzięki za te miłe słowa w podsumowaniu! Myślę, że ludzie ogólnie mają tendencję do generalizowania i stąd te czasem negatywne opinie o Polakach w Holandii. Z kolei Holender, który osobiście zna kogoś zPolski najczęściej myśli o nim pozytywnie. Na tej samej zasadzie Polacy, którzy znają pojedynczych muzułmanów albo uchodźców są dobrego zdania o tych konkretnych ludziach, ale ogólna opinia o muzułmanach i uchodźcach jest negatywna.

      Co do szczepionek, to mnie trudno przekonać. Wiesz, jestem w końcu immunologiem. Też wolę szczepić po 6 tygodniach, a nie w pierwszej dobie, bo wtedy układ immunologiczny lepiej produkuje przeciwciała. Ale na pewno szczepić. Szczepionki na gruźlicę po prostu nie są nowoczesne, bo właśnie dlatego, że prawie cała Europa zrezygnowała nikt nie pracuje nad nowymi. Niestety gruźlica ciągle jest ( zresztą nie tylko w Polsce), więc sprawa jest dyskusyjna. Niestety znam kilka osób, które miały jieszczęście zarazić się gruźlicą (głównie pracownicy służby zdrowia) i miało to katastrofalne skutki dla ich zdrowia. Ale z tymi toksynami, rtęcią itp., to bym nie przesadzała. Osobiście najbardziej boję się szczepionek produkcji chińskiej, bo wiem, że tam jest duży problem z przestrzeganiem jakichkolwiek norm. Dlatego zawsze się upewniam, jaką szczepionkę dostają moje dzieci.

      Holenderscy lekarze to mieszanka pragmatyzmu, kalwinizmu i oszczędności. W tutejszym systemie ochrony zdrowia pieniądz to podstawa. Z jednej strony muszą się pilnować, żeby nie podpaść firmom ubezpieczeniowym, bo one albo nie zapłacą albo nie podpiszą kolejnego kontraktu, albo jedno i drugie. Uważać też trzeba na pacjenta i jego kieszeń. Aktualnie udział własny, który obejmuje m.in. leki, wynosi 375 euro, więc pacjenci wcale nie są chętni, żeby za dużo dostać.

      A co do problemów z otyłością: ostatnio sama na sobie się przekonuję, że sport wcale nie odchudza, a czasem wręcz przeciwnie. Kluczem jest sposób odżywiania. A badania naukowe na pewno trzeba odpowiednio interpretować. Już same teksty dziennikarskie częstow wypaczają wyniki przedstawione w czasopismach naukowych, co skutkuje ich niewłaściwym zrozumieniem przez przeciętnego człowieka. Z drugiej strony metodologia często bywa niewłaściwa. Np. dotyczy to doboru grup badawczych. W ogóle badania na takie tematy najczęściej opierają się na statystyce. Dobór grup i metod statystycznych ma olbrzymie znaczenie. A lekarze często się na statystyce słabo znają. Muszę powiedzieć, że widywałam już kuriozalne pod tym względem prace. Niestety, nie tylko amerykańskie, ale i niemieckie.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    10. Człowiek często boi się tego czego nie zna. Boimy się nowych osób bo ich nie znamy, a jednocześnie myślimy że podobna religia do naszej gwarantuje nam bezpieczeństwo. A to trochę wszystko złudne jest.
      A mnie interesują takie prace: stan zdrowia w zależności od jakości spożywanej żywności, spożywanych tabletek syntetycznych/naturalnych czy też szczepionek. Bardzo interesujące prace obserwacyjne prowadzili lekarze/antropolodzy, którzy wyjeżdżali do jakiegoś plemienia np. do Innuitów czy innych plemion np. w Afryce i tam sobie żyli wiele lat. Opisywali choroby jakie spotykają mieszkańców, jakie leczyli. Po czym nagle widzą, że przybywa do nich cukier czy/lub biała mąka. I pojawiają się choroby, które nigdy wcześniej nie występowały. I zastanawiają się dlaczego tak się dzieje, co na co wpływa. Albo Hunzowie którzy jeszcze w połowie ubiegłego wieku dożywali do 100-130lat bez przewlekłych chorób choć nie używali ani szczepionek, ani przetworzonej żywności i 2 miesiące w roku na przednówku głodowali. Prawda, że fascynujące, dlaczego tak jest, co na co wpływa i wiele innych pytań się pojawia. A my tutaj w Europie mamy taką fajną grupę do obserwacji:-)
      Tak, jakość szczepionek to problem, podobnie zresztą jak jakość leków. Jak na razie szczepionka przed gruźlicą nas nie chroni i nie taka jest jej rola jak mówi prof. K. Roszkowski-Śliż: „I jeszcze kwestia szczepień, które oczywiście nie mają żadnego znaczenia ochronnego dla zapadalności. Dlatego że średni spadek zapadalności na gruźlicę w Polsce jest dokładnie taki sam jak we Francji, chociaż we Francji nie szczepi się w ogóle. Jedynym pozytywem wynikającym ze szczepienia na gruźlicę dzieci – noworodków – jest niższy odsetek ciężkich postaci klinicznych gruźlicy” więcej: http://sejm.gov.pl/Sejm7.nsf/biuletyn.xsp?documentId=4912E1BECDD8CC70C1257DD600529A6B
      Pracownicy służby zdrowia są narażeni na wiele chorób i w PL co jakiś czas jest próba wprowadzenia obowiązkowych szczepień dla nich przeciwko grypie. I sami pracownicy się na to nie zgadzają.
      Faktycznie ten udział własny w lekach to spory koszt. Ciekawe jak to wpłynie na sprzedaż leków. Spotkałam się z taką postawą u Holenderki, która stwierdziła że nie chce żyć biorąc codziennie garść proszków, i odstawiła wszystkie. Wtedy miała 60 kilka lat, a zmarła mając 92lata. Nie wiem jaką religię wyznawała, teraz myślę że to mogło mieć znaczenie:-)
      Masz rację, że sport w wielu przypadkach zdrowotnych jest nie wskazany, np. wyczerpanie nadnerczy. Ruch to zdrowie a sport nie koniecznie:-) Jeśli nie zmienialiśmy odżywiania, stylu życia a zaczynamy przybierać/tracić na wadze to może być sygnał, że organizm nie działa poprawnie. Tarczyca, nietolerancje pokarmowe np. gluten, laktoza czy też szaleństwo hormonów to dziś częste przyczyny zmian w organizmie. Odżywianie ma znaczenie ale również chemia z którą się stykamy (kosmetyki, środki czystości, perfumy i inne) – endokrynolodzy od lat mówią o tym, że niektóre związki wchodzą w reakcje z ludzkimi hormonami. I przychodzi do nich człowiek, który przybiera na wadze, albo ma inne dolegliwości, fizycznie jest zdrowy a oni nie maja narzędzi aby rozbijać takie związki.
      Wszelkie badania to ciekawy obszar. Zgadzam się, że niewielu lekarzom chce się ten obszar zgłębiać. A jak czytają artykuły to opuszczają część statystyczną bo to ich nie interesuje, nie rozumieją. Do każdej części badania należy zachować sceptycyzm: od sponsora badań, poprzez metodologię aż po statystykę i wnioski. Czasem trzeba jeszcze poznać wpływy, którym podlegają badacze: pragnienia, naciski, wierzenia, strategie aby zrozumieć wyniki badań. Na badania z doniesień medialnych to szkoda czasu. Źródło jest istotniejsze. Istnieje ryzyko, że dziennikarz pisze zgodnie ze sponsorem gazety co nie musi być zgodne z badaniem. To może zdarzyć się w każdym obszarze, i dotyczy nie tylko badań.
      Pozdrawiam serdecznie T.

      Usuń
    11. Też uważam, że wpływ rozmaitych substancji, z którymi się spotykamy, na działanie organizmu jest bardzo ciekawy. Niestety bardzo trudno to badać, właśnie dlatego, że jest ich za dużo. Leki, żywność, chemikalia - nie ma możliwości dobrać odpowiednich grup badawczych. Trudno całkowicie wyeliminować chociaż jeden składnik. Zresztą efekty są zwykle wypadkową bardzo wielu czynników. I to jeszcze działających przez bardzo długi czas. Więc nawet gdyby wyeliminować coś konkretnego, to i tak nie wiadomo, jak wpływ na organizm miał wcześniej. Z tego względu takie badania na jakiś plemionach amazońskich są bardzo ciekawe. Ale też nie do końca specyficzne, bo u nich jak już wchodzą nowe zwyczaje, to raczej wszystko na raz. Można więc wyciągać jedynie bardzo ograniczone wnioski, np. o szkodliwości syropu glukozowo-fruktozowego z kukurydzy. :)

      Usuń
    12. Antropologia potrafi nam wyjaśnić wpływ substancji na człowieka, niestety dopiero po jego śmierci ale są to cenne wnioski. Zwłaszcza, że prace nad Innuitami z Alaski już można było skonfrontować z obserwacjami lekarzy/badaczy. Pozostają jeszcze badania na zwierzętach. Z tych wszystkich prac wpływ odżywiania, toksyn środowiskowych jest znany. I to nie tylko wspominaych przez Ciebie produktów wysoko przetworzonych ale nawet zmiany odżywiania ze zbieracko-łowieckiego na współczesny. Problem jest raczej w rozpowszechnianu tej wiedzy i przełożeniu na praktyczne zastosowanie abyśmy mogli żyć bez chorób - zresztą choroba to też proces adaptacji organizmu do warunków:-)
      pozdrawiam T.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...