7 marca 2014

Szybka ewolucja

źródło tu
Dola holenderskiej kobiety jest zdecydowanie do pozazdroszczenia - zresztą pisałam już o tym z odpowiednią dawką zazdrości. Przede wszystkim ze względu na zaawansowane partnerstwo w domu. Co w połączeniu z możliwością realizowania się w życiu zawodowym oraz rozbudowanym systemem opieki nad dziećmi wydaje się być wprost rajem. Oczywiście nie jest. Gdy mężczyzna gotuje i opiekuje się dziećmi kobieta myje samochód, wierci dziury w ścianach, no i nie może liczyć na to, że ktoś otworzy dla niej drzwi lub pomoże dźwigać siaty. Perspektywy zawodowe oznaczają także pracę do późnych godzin (nawet gdy kobieta pracuje w niewielkim wymiarze tygodniowym pracodawcy preferują pracę przez 2-3 dni do oporu), bardzo krótkie urlopy macierzyńskie, a w przyszłości brak możliwości korzystania z dobrodziejstw emerytalnych po mężu. Kij ma jak zwykle dwa końce. 


Taki model życia obserwujemy na co dzień. wydaje się więc mocno zakorzeniony w tutejszym społeczeństwie. Jak się jednak okazuje obowiązuje od bardzo niedawna.


Wprawdzie ruch feministyczny w Holandii ma historię równie długą jak w innych krajach europejskich, ale jednak stosunkowo długo kobiety były tu prawie ubezwłasnowolnione. Dziś z dumą przywołują postacie Anny Marii van Schurman i Aletty Jacobs, ale mentalność społeczeństwa długo po ich śmierci pozostawała niezmieniona. Anna Maria van Schurman była pierwszą w historii Holandii kobietą dopuszczoną, jako wybitnie uzdolniona uczona, do pewnych wykładów na uniwersytecie w Utrechcie w XVII wieku. Nie była to w żadnym razie feministka w dzisiejszym słowa znaczeniu, lecz jedynie kobieta światła i zdeterminowana w swoim zapale do nauki. Za pierwszą prawdziwą holenderską feministkę uważa się Alettę Jacobs, która w 1871 postanowiła rozpocząć studia medyczne na uniwersytecie w Groningen. Jako, że kobiety nie były przyjmowane, napisała list z prośbą o pomoc do premiera Thorbecke. I o dziwo pomoc tę otrzymała, chociaż list z pozytywną odpowiedzią został zaadresowany do jej ojca. Aletta Jacobs ukończyła studia i została lekarzem w Amsterdamie, walcząc do końca swojego życia o poprawę losu kobiet (z naciskiem na antykoncepcję i poprawę warunków pracy) oraz prawa wyborcze. Te udało się wywalczyć w roku 1919. Czyli mniej więcej w tym samym czasie, co w całej Europie. 



Aletta Jacobs - po lewej jako młoda kobieta, po prawej w dniu pierwszych wyborów z udziałem kobiet (z kwiatami)

Więc co w tym dziwnego? Otóż chociaż kobiety mogły głosować i zasiadać we władzach, w Holandii bardzo długo prawa podobne do tych, jakie dziś obowiązują w najbardziej konserwatywnych krajach islamskich, miały mężatki. Mężatka była niet handelingsbekwaam, czyli nie miała zdolności prawnej! W praktyce oznaczało to, że nie mogła podpisywać żadnych dokumentów, musiała więc zrezygnować z pracy zarobkowej, nie mogła mieć własnego konta w banku itp. Mogła za to poświęcać średnio 62 godziny tygodniowo na prace związane z prowadzeniem domu i wychowywać dzieci (holenderskie rodziny należały wtedy do największych w Europie). Dlatego pomimo teoretycznej możliwości zdecydowana większość dziewczyn rezygnowała z kształcenia poprzestając na szkole podstawowej plus trzyletniej szkole gospodarczej, zwanej ironicznie spinazie-academie. Tak było aż do roku 1956 (!), kiedy ruch Corry Tendeloo wymusił przyjęcie przez parlament uchwały zobowiązującej do zmiany prawa - za tym wnioskiem głosowało tylko 46 parlamentarzystów, przeciw było aż 44. Dopiero ta zmiana zapoczątkowała prawdziwą emancypację holenderskich kobiet. Wkrótce potem zaczęły działać radykalne organizacje feministyczne jak Dolle Mina's promująca hasło "Baas in eigen buik" ("szefowa własnego brzucha") i rozlała się druga fala feminizmu. W latach 1970. dopuszczono dziewczyny do nauki tzw. "męskich" zawodów, a w 1980 przyjęto dostosowane do dyrektyw europejskich prawo o równości kobiet i mężczyzn. 








Dziś, 34 lata później, niepracująca kobieta to ewenement, dzieci trafiają do żłobka w trzecim miesiącu życia, świetlice są czynne do 18:30. Zmywanie załatwia zmywarka, sprzątanie Polka, a obiady gotują mężczyźni. Równouprawnienie dotarło nawet od kościołów, gdzie kobiety dopuszczono do odprawiania nabożeństw. Z filozofii 3K (kinderen, keuken, kerk) pozostało na szczęście niewiele. 

7 komentarzy:

  1. "sprząta Polka" eh....... dobrze napisane.
    pozdrawia Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też nie jestem zachwycona, ale często takie są realia... Emancypacja nie doszła do końca. Dobrze, ż chociaż okna myją najczęściej mężczyźni... Też Cię pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze gdy myślę o kapitalistycznym ustroju i patrzę na życie współczesnych kobiet, zastanawiam się czy aby na pewno o takie równouprawnienie chodziło naszym poprzedniczkom...kiedy nie dość,że kobiety są aktywne zawodowo to jeszcze wracając do domu mają na głowie obiad, dom,dzieci itp. Zawsze jest jeszcze tyle do zrobienia w tej kwestii, mnie najbardziej martwi ta szcurza pogoń za sukcesem a może nawet pięniądzem aby zapewnić sobie i najbliższym dostatnie życie. Kobiety nadal nie dostają takich samych wypłat jak mężczyzni, tak więc pewne rzeczy sa powielane tylko w bardziej zaowalowany sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No raczej nie o takie, żeby zasuwać na 3 etatach. Wywalczyły edukację i pracę poza domem, ale z tą częścią domową idzie gorzej. Chociaż akurat w Holandii lepiej niż gdzie indziej. Mi się podoba to, że wielu facetów robi sobie dzień wolny i wtedy zajmuje się wszystkim.
      Ale że problem kobiet ma coś wspólnego z kapitalizmem, to się nie zgodzę. Ustrój nic do tego nie ma, czego najlepszym przykładem było życie Polek za komuny. Wprawdzie moje babcie jeszcze nie pracowały, ale już moja mama i jej koleżanki zasuwały potrójnie. A nawet poczwórnie, bo jeszcze kolejki trzeba było obskoczyć. A większość facetów nie kiwnęła palcami w bucie. :)

      Usuń
  4. Daty zdobywania praw kobiet w Holandii pokrywają się prawie z tymi we Francji. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazic, że 100 lat temu kobieta nie miała żadnej władzy i nic do powiedzenia (nawet we własnym domu)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We własnym domu, to może miała. Mnie dziwi najbardziej, że traciła wiele praw z okazji wyjścia za mąż. :)

      Usuń
    2. No właśnie we Francji głową domu był mężczyzna i to on wszystkim rządził... Powiedzmy, że kobieta zamężna była lepiej postrzegana w społeczeństwie, ale praw żadnych nie miała, bo była zależna od dobrej woli męża..

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...