Dziś zapomniany Międzynarodowy Dzień Kobiet. Jako dziewczynka załapałam się jeszcze na tulipany, goździki i rajstopy szczęśliwie mnie ominęły. Dziś o Dniu Kobiet przypominają jedynie polityczne aktywistki, domagające się gdzieniegdzie parytetów, zrównania zarobków kobiet i mężczyzn oraz lepszej opieki nad dziećmi, gdzieniegdzie zaś po prostu wolności osobistej, wyrażanej na przykład możliwością nienoszenia chusty, zakładania konta bankowego bez podpisu męża i zmniejszenia narażenia na gwałt przez jakiegokolwiek mężczyznę ze szczególnym uwzględnieniem stróżów prawa.
A co w Holandii? Ewentualnie krótkie komentarze dotyczące protestów/demonstracji za granicą. Dnia Kobiet jako takiego się nie obchodzi. No, może organizacje feministyczne zwyczajowo podniosą problem nierówności zarobków i braku dostępu do wysokich stanowisk.
Te problemy rzeczywiście w Holandii, podobnie jak w wielu innych krajach Europy, występują. Bo tu, podobnie jak w Niemczech, kobiety długo siedziały w domu, zgodnie z zasadą 3K (kinderen, keuken, kerk). I do dziś jeszcze pokutuje zwyczaj pozostawania przy średnim (lub wyższym zawodowym) wykształceniu. Kobiety nie decydują się na studia tak często, jak mężczyźni, chąc zaoszczędzić sobie trudu, który może się nie zwrócić, jeśli nie osiągną odpowiedniego stanowiska. Lepiej więc zostać urzędniczką, sekreatarką, asystentką medyczną niż pchać się na prawo czy inżynierię.
Ale mimo to uważam, że w porównaniu do Polski i Niemiec Holenderki mają o niebo lepszą sytuację. Są zdecydowanie bardziej wyemancypowane i, co ważne, udało im się w dużym stopniu przekonać do tej sytuacji mężczyzn. Z moich obserwacji wynika,że dzięki temu Holenderki nie muszą harować na 3 etatach. Pracują zawodowo najczęściej 3 dni w tygodniu, niestety do późna. Jeżeli więcej, to najczęściej mają pomoc do sprzątania, do mycia okien biorą firmę itd. Dzieci zostają w świetlicy (BSO, buitenschoolse opvang) albo przedszkolu (KDV, kinderdagverblijf), otwartych z reguły do 18:30 lub nawet dłużej. Większość obowiązków dzielą spawiedliwie z facetami. Holendrzy zdecydowanie więcej niż Polacy czy Niemcy zajmują się dziećmi. W szkole czy przedszkolu tatusiów pokazuje się codziennie bardzo wielu. Niewiarygodnie dużo facetów gotuje. I to nie od święta, lecz codziennie. W około połowie domów na naszym "hofje" gotują wyłącznie mężczyźni. Wielu z nich redukuje swoje godziny pracy (naczęściej z pełnego etatu 36 do 32 godzin w tygodniu), żeby spędzać więcej czasu w domu. Niestraszne im pieluchy, butelki, dobieranie kolorem dziecięcych ubranek i zaplatanie warkoczyków. Sprawiedliwie też dzieli się czas wolny: facet na piwo i rzutki z kolegami, kobieta na kawkę z przyjaciółką, facet na tenis albo piłkę, kobieta na zumbę albo jogę, facet na męski biwak, kobieta na babski wyjazd do spa. I nawet, gdy dzieciaki są jeszcze bardzo małe świat się nie zawali, gdy mamy nie będzie.
Zgadzam sie.Tyle sie plecie jak to praca zawodowa matke dzieciom strasznie uszczesliwia, a jak widze to uszczesliwienie, to widze zacharowana jak wol babe ledwie zipiaca. Holenderki maja dobrze, nie przepracowywuja sie, a jak sobie zycza "zrobic kariere"to nikt im tego nie odmowi.
OdpowiedzUsuń