Czego jak czego, ale kreatywności holenderskim architektom nie brakuje. Osiedla budowane w ostatnich latach zaskakują ciekawymi rozwiązaniami urbanistycznymi. Oczywiście nie wszystkim przypadną one do gustu. Wiele osób ocenia je jako dziwaczne, czy wręcz szpetne. Ale na pewno są ciekawe. Sama jestem raczej wielbicielką prostych form i białych, kremowych lub pastelowych rozłożystych domów, ze spadzistymi dachami krytymi czerwoną dachówką, charakterystycznych dla Polski i Niemiec.
Dlatego pierwsze zetknięcie z nowymi holenderskimi osiedlami było dla mnie nieco szokujące. Już wszechobecne ciemne klinkiery, którymi okładane są tutejsze domy, robią na mnie przygnębiające wrażenie. Po co w tym ciemnym kraju, tak często pozbawionym światła słonecznego, takie ciemne domy? Zwłaszcza, że często dachy są czarne. Poza tym trzy‑, a nawet czterokondygnacyjne, rzędowce o szerokości często nieprzekraczającej 4,6m wyglądają jak pokraczne wieże. Tu przyczyna jest jasna: mały, zatłoczony kraj = niewiarygodnie droga ziemia, czyli działki muszą być jak najmniejsze. No i do tego „ogródki” w całości wyłożone kostką lub wysypane żwirem (ogrodowa zieleń ostała się tylko na wsi i w małych miasteczkach).
Z biegiem czasu nauczyłam się jednak doceniać tę zróżnicowaną, nowoczesną w formie architekturę. Szczególnie, że moje własne osiedle jest wyjątkowym przykładem takiego kreatywnego projektu urbanistycznego. Zbudowano je w ciągu ostatnich 10 lat i wciąż jeszcze jest rozbudowywane. To właściwie nowe miasto w mieście. Cała dzielnica ma docelowo liczyć ok. 30 tysięcy mieszkańców i została zaprojektowana jako osiedle zrównoważone. Stoi na skraju miasta, przy skrzyżowaniu 2 ważnych autostrad, na polderze nad małą rzeczką. Są tu szkoły, przedszkola, małe centrum handlowe, biurowce, tereny przemysłowe, restauracje, kluby sportowe, tereny rekreacyjne. A wokół zieleń.
Osiedle podzielono na 3 części, każda o nieco innym charakterze, zgodnie z hasłem przewodnim ‘Een wereld van verschil’ (świat różnorodności). Jedna część, stojąca na terenie dawnej wsi, jest pełna zieleni, z (w miarę) dużymi (i dziwo zielonymi!) ogródkami, w które wtapiają się niskie domy. W drugiej domy są jasne i stoją w równych rzędach tworząc prostokąt wokół centralnie zlokalizowanego stawu, który ma być miejscem wspólnej rekreacji. Trzecia to nowe miasto: wąskie, wysokie rzędowce ustawione wzdłuż specjalnie wykopanych kanałów. Ta część nawiązuje do starych miast holenderskich, jak np. Delft czy Haarlem, gdzie cała komunikacja odbywała się drogą wodną. Również u nas można pływając kanałami przemieszczać się po całym osiedlu. Wśród jednorodzinnych domów stoi kilka wetkniętych tu i ówdzie wysokościowców, mających chyba imitować wielkomiejskie centrum. I ta różnorodność! Każda ulica jest zupełnie inna. Co szereg, to inny projekt, całkiem odbiegający od pozostałych. Dachy spadziste i płaskie. Przeszklone ściany i okna o niewiarygodnych kształtach. Trzeba się przyzwyczaić. Nawet pośrednicy nieruchomości mówią, że te miejsce albo się kocha albo nienawidzi. Ja osobiście skłaniam się raczej ku tej pierwszej możliwości. Welcome to Vathorst!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz