Od pewnego czasu w lokalnych gazetach notuję tendencję wzrostową liczby ogłoszeń reklamujących usługi scheidingsmakelaar'ów. Słowo scheidingsmakelaar można przetłumaczyć dosłownie na pośrednik rozwodowy. I rzeczywiście forma wykonywania tej działalności jest mocno zbliżona do innych pośredników, np. nieruchomości. Dużą część ich pracy stanowi załatwienie formalności. Ale tak naprawdę istotą pracy scheidingsmakelaar jest negocjowanie umowy pomiędzy rozstającymi się partnerami, więc znaczeniowo bardziej odpowiedni wydaje się polski zwrot mediator rozwodowy.
Nie wiem, czy liczba ogłoszeń rośnie ponieważ nie ma popytu na usługi scheidingsmakelaar, czy raczej branża tak dobrze się rozwija. Ponieważ w Holandii bardzo wiele par nie bierze ślubu, trudno jest też oszacować wskaźnik rozstań. CBS, czyli tutejszy GUS, podaje, że w ostatnim roku ślub wzięło około 70 tysięcy par, a rozwiodło się ok. 32 tysiące. Ponad 9 tysięcy par zarejestrowało jeszcze tzw. związki partnerskie, ale nie ma danych co do liczby ich rozwiązania. A przecież wiele osób rezygnuje również z tej formalności. Zakładając jednak, że liczba rozstań nie jest skorelowana z formą związku, można obliczyć, że rozpada się 36% związków. Czyli mediatorzy mają co robić, i co więcej, patrząc na tendencję, pracy nigdy im nie zabraknie. Nawet jeśli tradycyjne małżeństwo jeszcze bardziej wyjdzie z mody znajdą klientów wśród rozstających się osób z zarejestrowanymi związkami partnerskimi oraz par po prostu razem mieszkających. Popyt będzie więc rósł, zwłaszcza w okresie kryzysu. Bo skorzystanie z usług pośrednika jest sporo tańsze niż wynajęcie adwokata (niestety, adwokat i tak w końcu okazuje się potrzebny do samego przeprowadzenia procedury sądowej). Ale biorąc pod uwagę, że koszt całej pracy takiego doradcy wynosi mniej więcej tyle, co 12 godzin pracy adwokata, gra jest warta świeczki. Bo mediator ma przecież zapewnić w miarę bezkonfliktowe rozstanie i stworzenie umowy, która będzie satysfakcjonować obie strony. A więc wykluczyć walkę o finanse, ustalić alimenty i, co najważniejsze, zadbać o zdrowy podział opieki nad dziećmi. Bo to chyba największy problem: w ponad 40% przypadków rozwodów w tle są małoletnie dzieci. I to o nie trzeba zadbać w pierwszej kolejności. Od 2009 roku w Holandii obowiązkowe jest sporządzenie tzw. ouderschapsplan, czyli planu rodzicielskiego, a więc umowy, w której rodzice określają podział obowiązków wychowawczych. Z obserwacji widzę, że przy ogromie patchworkowych rodzin w Holandii często udaje się to nadspodziewanie dobrze. Większość ojców staje na wysokości zadania i chętnie zajmuje się dziećmi. Często tylko w weekendy, ale coraz więcej jest i takich, którzy przejmują dokładnie 50% (albo i więcej) opieki nad dziećmi, co nazywa się co-ouderschap (wspólne rodzicielstwo) i wymaga oczywiście zaawansowanej komunikacji pomiędzy rodzicami oraz mieszkania w pobliżu siebie. Ciekawe, ile w tym zasługi mediacji scheidngsmakelaar'ów.
Tak czy owak, gazety pełne ogłoszeń w branży rozwodowej to kolejny znak przemian społecznych. Ten zawód niewątpliwie ma przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz