Jak można było się domyśleć z jednego z wcześniejszych postów, "Dziewczyna z perłowym kolczykiem" jest jednym z moich ulubionych filmów. Chociaż trudno mi ocenić, jak bardzo wiernie (lub nie) pokazuje dawną Holandię, ma wspaniały klimat i sugestywnie opisuje sztukę Vermeera. Dlatego (w końcu) w niedzielę wybraliśmy się obejrzeć miasto Vermeera oświetlone tak pięknie przez niego malowanym słonecznym światłem.
I nie rozczarowaliśmy się. Chociaż Delft jest miastem mocno nastawionym na turystów, nie straciło swojego naturalnego uroku. Ma atmosferę. Może mniej odczuwa się ją na rynku, na którym podziwiać można okazały ratusz oraz duży kościół, w którym pochowano pierwszego króla Niderlandów, Willema van Oranje i innych członków dynastii. Rynek jest typowo turystycznym miejscem, pełnym sklepików z pamiątkami. Mimo to, wbrew moim obawom, nie był wcale zatłoczony (czyżby Delft nie należało do programu objazdowych wycieczek?). Odpuściliśmy zakup typowych dla Delft poffertjes, czyli placuszków bardzo podobnych do polskich racuchów, bo nie przepadamy za nimi. Zamiast tego posiedzieliśmy na rynku, pożywiając się bardzo smacznymi lodami. Ale zdecydowanie większe wrażenie zrobiły na nas okoliczne ulice starówki, z kanałami porośniętymi kwitnącymi właśnie obficie liliami wodnymi, zabudowanymi ciekawymi starymi kamienicami. Warto było delektować się tymi widokami.
Na uliczkach starówki można znaleźć sklepiki z antykami, w których są całe kolekcje pięknych delfickich kafli, niektóre nawet z XVI wieku. Są naprawdę piękne, chociaż często nieco uszkodzone po zrywaniu z pieców czy ścian. Niestety ceny też zawrotne, od 30-40 do nawet 225 euro za sztukę - najdroższe są te z kolorowymi zwierzęcymi motywami, tańsze jednobarwne niebieskie. Ale to prawdziwa sztuka, nie rzemiosło, przynajmniej moim zdaniem. Więc może i lepiej, że ceny zaporowe, przynajmniej większość tych naprawdę zabytkowych pozostanie na długo w sklepach, gdzie można je oglądać jak w muzeum. Dzisiejsza porcelana delficka, nawet ta wykonana w tradycyjnych lokalnych manufakturach, raczej nie poraziła mnie swoją urodą. Większość wyrobów zakwalifikowałam raczej do klasy kiczu. A ceny też wysokie. A propos kiczu, w znanym Museum het Prinsenhof, znajdującym się w starym klasztorze św. Agaty, który był też rezydencją Willema van Oranje, poza eksponatami związanymi z dynastią królewską i znanymi mieszkańcami Delft, jest też wystawa pt. "Delfts Blauw - Kunst of Kitsch", czyli "Delficki błękit - sztuka czy kicz". Niestety, nie zdążyliśmy obejrzeć.
Na pewno jeszcze nie raz wrócimy do Delft.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz