3 października 2013

Mur, który nie całkiem runął

3 października to Święto Jedności Niemiec, czyli rocznica zjednoczenia. Święto, które nikomu nie wydaje się potrzebne. Obchodzone jest wyłącznie przez władze, a zwykli obywatele traktują je jak dodatkowy dzień wolny, dzięki któremu mogą się wyspać, a może i załapać się na długi weekend. 

Czy Niemcy są naprawdę zjednoczone? Wiele osób w to wątpi: po ponad 20 latach wciąż jeszcze Ossis, czyli mieszkańcy dawnego DDR-u, czują się gorsi, niekiedy nawet dyskryminowani. A mieszkańcy landów zachodnich traktują ich w najlepszym wypadku z nieufnością jako nowych znajomych, a w gorszym jak ubogich krewnych żyjących dzięki ich łasce. Co poniekąd jest prawdą, bo Wessis muszą do dziś płacić dodatkowy podatek solidarnościowy i świetnie zdają sobie sprawę z tego, że na wschodzie spory odsetek mieszkańców od ponad dwudziestu lat nie para się żadną pracą i pozostaje na socjalu, a ci, którzy pracować chcą wciąż jeszcze wolą przeprowadzić się bardziej na zachód. To, co piszę, może się wydawać stereotypem, powtarzanym przy każdej okazji przez media. Lecz są to również moje prywatne wrażenia po wielu latach mieszkania w Niemczech. Również w moim miejscu pracy, chociaż uniwersytety powinien być w miarę odporny na stereotypy, właśnie tak postrzegano Niemców ze wschodu. I to nawet tych urodzonych w latach osiemdziesiątych, a więc wychowanych już w zjednoczonych Niemczech. Nierzadko można było usłyszeć opinie typu: „On jest jakiś dziwny, nie? No ale to przecież Ossi.” Tak, tak, tak jest jeszcze dziś chociaż dawno minęły czasy przymusowej wymiany pracowników wyższych uczelni, szybkich karier młodych profesorów z Zachodu i równie wymuszonego mieszania studentów.


Czy ktoś docenia fakt zjednoczenia? Pewnie tak. Prawdopodobnie są to właśnie ci wygrani młodzi, którym dane było studiować w nowym kraju i znaleźć zatrudnienie w zachodniej części. A reszta? Pozostanie na razie przy swoich stereotypowych wyobrażeniach na temat rodaków z przeciwnej strony. I tylko turyści oglądający pozostałości berlińskiego muru pozytywnie oceniają to, co zdarzyło się 24 i 23 lata temu. Z resztek muru udało się zrobić poważny zabytek, który każdego dnia jest podziwiany przez rzeszę odwiedzających Berlin. Dlaczego nie zdyskontowano tak naszej Stoczni? Może dlatego, że mur jakiś bardziej fotogeniczny i kolorowy. A pozy tym nie da się go wykorzystać jako podstawy do budowy loftów. Dzięki temu, ozdobiony graffiti,  stał się krzykliwym symbolem barwnego Berlina. Na zdjęciach poniżej kilkanaście interesujących fragmentów graffiti z tzw. East Side Gallery, w większości jednoznacznie kojarzących się z DDR-em. Reminiscencja letniego pobytu w Berlinie. Moim zdaniem najciekawsze są wkomponowane w mur zdjęcia wojenne. Niestety mało widoczne, umieszczone na "lewej" stronie muru, od strony rzeki. Robią największe wrażenie. Poza tym większość pomimo swojej barwności jest dla mnie dość przygnębiająca, właśnie dlatego, że oddaje ducha tamtych czasów. Brzydota i szarość albo natrętna pstrokacizna. Tak miało być, wiem, ale może dlatego, że nieźle pamiętam ten czas, jakoś mi się nie podoba... A Wam?

W każdym razie mur trzyma się nieźle. Te resztki dla turystów i ten pomiędzy ludźmi.


































2 komentarze:

  1. super zdjęcia! bardzo fajnie, że uchwyciłaś te wyjątkowe obrazy, bo większość z nich już jest pokryta warstwą kolejnych... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, nie wiedziałam. Niektórych szkoda. Na szczęście sfotografowałam wszystkie, które nas zaciekawiły. Ale w takim razie jak znów będę w Berlinie, to pojadę obejrzeć aktualne.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...