Z drugiej strony w Holandii żywa jest protestancka tradycja dobroczynności. Bogacenie się jest cnotą, ale każdy powinien dać coś z siebie społeczeństwu. Ponad połowa Holendrów udziela się więc społecznie jako wolontariusze, a prawie wszyscy dzielą się swoimi pieniędzmi. Najczęściej z rozmaitymi fundacjami. Niektóre z nich organizują zbiórki z określonych okazji, większość stale. Prawie nie ma dnia, żeby do drzwi nie zapukał ktoś zbierający datki. Wiele fundacji próbuje zwerbować darczyńców, którzy będą stale zasilać ich konta. Daleka jestem od podejrzewania tych fundacji o zbieranie wyłącznie na rzecz prezesa, ale sądząc po rozdawanych folderach, naklejkach, długopisach i innych gadżetach oraz reklamach radiowych lub telewizyjnych mam wrażenie, że spora część datków jest wydawana na bieżącą działalność i PR. Stąd też moje ambiwalentne podejście do tych wszystkich zbiórek, przy pełnym zrozumieniu szczytnych celów i podziwie dla ludzi, którzy tak chętnie dzielą się swoim bogactwem.
Sama chyba bym się nie zdobyła na chodzenie po domach i "wyłudzanie" datków. Jako matka holenderskich dzieci muszę jednak akceptować ich działalność w tym zakresie. Kwestowania na tzw. goede doelen (dobre cele) uczy bowiem szkoła i kościół. Właśnie mamy coroczną Postzegelactie (akcja znaczki pocztowe), w czasie której zbierane są pieniądze na szkoły w Etiopii. W jej ramach uczniowie (na szczęście tylko klasy VII-VIII, co za ulga) chodzą po domach oferując ludziom zakup znaczków pocztowych, okolicznościowych kartek, plastrów z obrazkami itp.Oczywiście najpierw zostali przeszkoleni przez nauczycieli. Gdzie i kiedy zbierać, żeby efekt był jak najlepszy, jak zagadywać, jakich argumentów używać... No i oczywiście w tym wszystkim jest element rywalizacji. Dzieciaki ścigają się między sobą, kto ma więcej zamówień, a całe klasy i szkoły próbują wygrać jakieś nagrody. No i oczywiście musi zostać pobity ubiegłoroczny rekord zbiórki (coś w stylu WOŚP).
![]() |
Zestaw "mały kwestarz" |
Czy mam się cieszyć, czy martwić, że moje dzieci zdobywają podstawową umiejętność Holendra, czyli zdobywanie pieniędzy? Sama nie wiem, ten sposób jakoś mnie nie przekonuje. Bardziej przekonana byłam do zeszłorocznej akcji związanej z pierwszą komunią Misi. Zgodnie z tutejszym zwyczajem nie ma żadnych prezentów dla księdza czy parafii. Dzieci mają za to w czasie przygotowań zbierać na wybraną wspólnie fundację. Do osobistej skarbonki można wrzucać część swojego kieszonkowego, można kwestować wśród rodziny, znajomych lub na osiedlu, oraz zarabiać, np. wykonując drobne prace u sąsiadów (popularne jest mycie samochodów, podlewanie ogródków i wyprowadzanie psów). Wszystkie skarbonki zostają przekazane w dniu uroczystości, a dokładana jest do nich zawartość całej tacy zebranej w czasie mszy. Tym sposobem w zeszłym roku grupa Misi (32 dzieci) zebrała ponad 1800 euro. Imponujące.
Tymczasem po osiedlu wieczorami krążą tabuny dzieci z charakterystycznymi kopertami i nagabują mieszkańców. Efekty już widać. Sąsiadom trudno odmówić, a na naszym hofje zbierają dwie dziewczynki. No cóż, sąsiedzi musieli się zrzucić z co najmniej 20 euro. Misi udało się zebrać 12 zamówień już pierwszego wieczora - rekord klasy! Chyba jest już prawdziwą Holenderką!